osiemnasty

236 48 8
                                    

Od razu po przekroczeniu progu, uderzyła we mnie oślepiająca biel. W powietrzu dało wyczuć się środki czystości, a zewsząd dochodził pisk pracujących maszyn. Gołe, białe ściany nadawały jeszcze większego chłodu pomieszczeniu i sprawiały, że chciało się tylko i wyłącznie uciekać. Wiedząc, że bardziej się tego przeciągnąć nie da, przeniosłem wzrok na łóżko, a dokładniej na bladą postać na nim. Leżała okryta snieżnobiałą pościelą, że wzrokiem wbitym w sufit. Podszedłem bezszelstnie do łóżka, zajmując miejsce na skromnym krzesełku stojącym obok. W głębi duszy panikowałem, nie wiedziałem jak zacząć rozmowę. Nie mogłem być pewien co do tego, jak na mnie zareaguje. Bałem się, że wszystko wróci do punktu po wypadku.

Westchnąłem ledwo słyszalnie, skupiając uwagę na swoich palcach. Nie wiem ile to trwało, ale kiedy myślałem, że już wiem co wypowiedzieć i otwierałem usta, to nagle wydawało się głupie. Wzniosłem twarz do góry w niemej prośbie, lecz mój wzrok natychmiast powędrował na drobną brunetkę. Calamity oderwała puste spojrzenie od sufitu, powoli odwracając twarz w moją stronę. Nieświadomie wstrzymałem oddech, a po ustach dziewczyny przebiegł cień uśmiechu. Przemieściła się na łóżku i kiedy chciałem powstrzymać ją przed wstawaniem, podając tysiące argumentów temu sprzyjających, uniosła lekko róg kołdry, jakby bardziej nie dała rady i spojrzała na mnie sugestywnie. Przekalkulowałem w głowie wszystkie za i przeciw, wsuwając się następnie niepewnie na materac obok brunetki. Nasze twarze znajdowały się na tym samym poziomie. Bez żadnych uprzedzeń wpatrywaliśmy się w swoje oczy, chłonąc obraz drugiej osoby jak gąbka. Nawet nie wiem kiedy, moja dłoń znalazła miejsce na twarzy dziewczyny, kreśląc kciukiem wzory na jej policzku. Zadrżała przysuwając się do mnie i nie zostawiając żadnej przestrzeni, wtuliła głowę w zagłębieniu mojej szyi. Oddychała ciężko, a od czasu do czasu jej usta ocierały się o moją skórę. Moje serce zaczęło bić niewyobrażalnie szybko, a w dole brzucha eksplodowało nieznane dotąd uczucie. Objąłem jej drobne ciało ramionami, uważając na wszystkie kabelki, które były do niej podłączone.

Jak się okazało, słowa nie były potrzebne. Czyny ukazały jak bardzo łakniemy bliskości drugiej osoby. Nie zadawałem pytań - Calamity w prostych gestach odpowiedziała na nie wszystkie. To był nasz mały moment rozpoczynający coś lepszego.

Pani Murphy:

Miłość to najważniejsza wartość w życiu, więc bez niej świat jest szary, okrutny i zły. Wszystko dzięki niej wydaje nam się możliwe. Kiedyś ktoś powiedział, że prawdziwa miłość to cierpienie. Otóż to. Moja jedyna, największa miłość - Russell, ojciec Calamity, odszedł pozostawiając po sobie tornado sprzecznych uczuć. Moje życie bez niego stało się nijakie, nie potrafiłam określić co czułam. W końcu postanowiłam znienawidzić płeć przeciwną; odtrącić, odstawić na bok. Ashton trafił mi pod nogi w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie. Za żadne skarby nie chciałam dopuścić, aby Calamity miała poczuć się tak jak ja w latach mojej świetności przez Russell'a. Później był Kian, jednakże wiedziałam, że on nie może zaszkodzić - był głupiutkim chłopczykiem, który myślał, że może zdobyć wszystko. Irwin to zupełnie inna bajka. Traktował Calamity poważnie. Troszczył się o nią i martwił od zawsze, lecz ja byłam zbyt zaślepiona wydarzeniami, które przeżyłam na własnej skórze, aby odpuścić blondynowi.

Dopiero kiedy zobaczyłam łzy na jego policzkach, przesiadywanie dniami i nocami w szpitalu u boku Calamity oczy mi się otworzyły. Zaczęłam dostrzegać te wszystkie małe rzeczy. Zrozumiałam ile cierpienia przysporzyłam chłopakowi wywożąc Calamity na drugi koniec świata. Może tak naprawdę miłość polega na cierpieniu i sprawdzeniu w różnych sytuacjach życiowych, jak bardzo zależy nam na drugim człowieku i ile dla nas znaczy. Jak długo i do jakiego momentu potrafimy obdarzyć kogoś tak wielkim uczuciem. Prawdziwa miłość, którą Ashton Irwin darzy moją pierworodną Calamity Murphy od długiego czasu i nadal nie straciła ona na sile, to miłość na całe życie i umiejąca pokonać największe problemy. Wspólnie, nie osobno.

- A pani nie u córki? - zagadał doktor Anwar, przechodząc przez korytarz.

- Nie uważa pan, że chłopak zasługiwał na to bardziej? - odprłam, posyłając mężczyźnie lekki uśmiech.

- Dobry wybór. - zauważył - Zajrzę do nich.

Skinęłam głową i po cichu pomaszerowałam za lekarzem. Anwar uchylił drewnianą powłokę, opierając się po chwili rozczulony o framugę. Stanęłam na palcach, zaglądając przez ramię mężczyźnie i całkowicie ścięło mnie z nóg.

- Dobry wybór. - powtórzył cicho doktor, spoglądając na mnie z aprobatą.

Nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa. Widok nastolatków wtulonych w siebie jakby miał nastąpić koniec świata sprawił, że poczułam jednocześnie zachwycenie i wstyd za moje poprzednie zachowanie względem chłopaka.

- Nagnę zasady i pozwolę mu tu poleżeć, ale cicho. - zaśmiał się lekko - Nie mam serca ich rozdzielać. Nie ma mi tego pani za złe?

- Ależ nie. - szepnęłam, patrząc na obraz przed sobą zaszklonymi oczami - Chyba jednak nie jestem taką zołzą, na jaką wyglądam i mam uczucia.

not fair afi//zawieszoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz