Rozdział 2

167 9 1
                                    

Widziałam go nie pierwszy raz, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że on nie zniknie z mojego życia tak szybko jak się pojawił.

Will znany jako różowowłosy zabójca obserwował mnie od moich 13 urodzin. Nie wiem czemu to robił. Nie wiem, nie wiedziałam i chyba się nie dowiem.

Do dziś pamiętam nasz dzień poznania. Wieczorem w dzień moich urodzin, 17 stycznia wyszłam na papierosa za domek gospodarczy, aby rodzina nie zauważyła, że palę. Nie chciałam dostać opierdolu od rodziców. Nie chciałam też chodzić z limem pod okiem, bo tacie się nie spodobało moje zachowanie.

I wtedy go spotkałam. Stał na jezdni i patrzył na mnie, jakbym była tam tylko ja. Jakbym tylko ja się liczyła. Nie patrzył normalnie. Nie. Patrzył na mnie tak, jak nikt nigdy na mnie nie spojrzał.

Zauważyłam u niego jedną rzecz, którą pamiętam do dziś.
Kolczyk w brwi.
To było to. Nie różowe włosy.
Każdy mógł je mieć, a kolczyk.
Kolczyk zauważałam tylko u niego. Dla mnie nikt inny go nie posiadał.
Wtedy dla mnie nikt inny nie istniał.
Liczyliśmy się tylko my. Nawet czas nie miał znaczenia.

- Cześć Vic.- jedyne co powiedział do mnie tamtego wieczoru. Coś czego nie zapomnę nigdy. Będzie mi to towarzyszyło do dnia śmierci.
Cześć Vic.
Cześć...
Vic..

Niby to tylko zwykłe "cześć" i zdrobnienie mojego imienia ale..

Ale mi to wystarczyło. Wystarczyło, aby on zapadł mi w pamięci na zawsze.
Will...

* Rok po moich 13 urodzinach*

Siedziałam na kanapie oglądając jakiś gówniany film, który nudził mnie tak jak moja baba od matmy.

Ale dobrze, że byłam sama. W końcu.
Albo tylko mi się tak wydawało.

-Victorio Spreuf musimy porozmawiać.- Mama. Oho będzie awantura.- ZAPRASZAM na dół.

- Sekunda Mamo. Zaraz przyjdę.

-Nie zaraz tylko teraz gówniaro.

Po 5 minutach sfrustrowana zeszłam na dół nie wiedząc czemu matka ode mnie chce.

- Słucham. O co chodzi?
- Córko moja. Posłuchaj. Wiemy z ojcem, że palisz.
Z ojcem..
- Ja..eh..skąd wiecie?
- Ktoś nam powiedział.
Will..
I na tym zakończyła rozmowę. Nie widziałam jej już dzisiejszego dnia, ale ją czułam. Czułam, że mnie obserwuje.

*****

Przed chwilą wstałam. Jest 13:56. Ostatnio wstaje coraz później, bo wieczorne mam problem z snem. Nie mogę zasnąć, bo myślę. Myślę o wszystkim i o niczym. Za dużo myślę. To jest pewne. Muszę się ubrać i wyjść z Hulkiem.
Hulk. Mój pies. Mój najlepszy przyjaciel. Ma skrzywione kości w tylnich nóżkach. Ma około 4 lata i wołamy na niego Hal. Tylko tak rozumie.
- Hal idziemy na spacer! Chodź chodź.
Hal przyszedł do mojej nogi powolnym tempem.
- Co jest? Hal?
Coś mi tu nie grało. Ten pies zawsze był porywczy i chciał się bawić. A teraz...
Hal nie...
-Co ci się stało hal? Słońce...
Cała dramatyczna zmiana hulka zniknęła tak szybko jak się pojawiła, bo pies wyleciał na podwórko w tempie formuły 1.
-Hal ty..
I wtedy go zobaczyłam.
Kolczyk w brwi, różowe włosy...
Will
Tęskniłam za nim. Nie widziałam go rok czasu. Równy rok.
Dziś jest 17 styczeń
Moje urodziny..
- Cześć Vic. Wszystkiego najlepszego.- powiedział takim głosem jaki zapamiętałam. Obojętnym jak zawsze.
- Cześć Will. Czemu to robisz?
- Co dokładnie robię?
- Czemu tu jesteś?
- Przyszedłem po ciebie.
Przyszedłem po ciebie
PO ciebie...
- Jak to PO mnie? Co ty chcesz zrobić Will?
- Chce, aby w końcu było ci dobrze. Chodź. Otworze ci oczy i zobaczysz świat jaki chcesz zobaczyć. Zero kłamstw. Zero przeszłości. Będzie liczyć się tylko teraźniejszość.

Uciekam. Biegnę ile sił w nogach, ale czuję się dziwnie spokojna. Nie ma go.
Czy on tam został?

W tym samym momencie poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Nie zdążyłam się odwrócić bo postać, która stała za mną przewróciła mnie i straciłam przytomność.

*****

Obudziłam się w dziwnie znajomym miejscu.
To był ten dom.
Nie nie nie nie.
TO BYŁ JEGO DOM
Will pomóż mi.
Willa tu nie ma, jest tylko on...

Silence can hurt #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz