ROZDZIAŁ 1

525 66 41
                                    

________________
FOU
________________

2 maja 1998r.

— Wyłaź! Wyłaź! I tak cię znajdziemy!

Jęk wyrwał się z ust dziewczyny, gdy zaklinowała stopę między ostrymi gałęziami. Zacisnęła zęby i gwałtownie wyrwała uwięzioną kończynę, zanim łowcy podejdą na tyle blisko, by usłyszeć szelest liści. Przygryzła wnętrze policzka do krwi, czując promieniujące kłucie w stawie skokowym i miała ochotę krzyknąć z bólu, gdy wzrok przysłoniły czarne plamy.

Gęstwiny Zakazanego Lasu okazały się złudnie skuteczną kryjówką. Miała pewność, że nikt nie będzie w stanie dostrzec jej drobnej sylwetki za obfitą roślinnością, ale powstrzymanie najcichszych dźwięków było niemal niemożliwe i zaczęła się obawiać, że wróg usłyszy jej ciężki oddech.

Zadrapała plecy o korę drzewa, słysząc odgłos kroków zbliżających się intruzów, który stawał się coraz głośniejszy. Wychyliła się zza pnia, mrużąc oczy w ciemności i zauważyła dwa jaśniejsze punkty nieopodal swojej kryjówki. Żołądek podskoczył jej go gardła, a serce łomotało o żebra z nerwów, odbierając umiejętność trzeźwego myślenia.

— Homenum Revelio! — wrzasnął męski głos, zatrzymując bicie serca Hermiony, a gdy z jednego jaśniejszego punkcika rozbłysło białe światło i po kilku sekundach rozległ się rozbawiony chichot i dźwięk łamania gałęzi, dziewczyna całkowicie przestała oddychać. — Jest tutaj, HA! Mamy ją! Wyłaź, wyłaź! Wiemy, że tu jesteś!

Cholera! — syknęła w myślach, chwytając ręką okolice mostka, by uspokoić szalejące serce, gdy na nowo zabębniło w nieregularnym rytmie.

— Musisz się tak wydzierać? — zapytał niższy, głębszy głos drugiego mężczyzny. — Jeśli tak dalej pójdzie, to zagłuszysz kroki i pozwolisz szlamie uciec.

— Oberwała klątwą tnącą — zadrwił pierwszy, a Hermiona automatycznie chwyciła się za bok, gdzie na odsłoniętej skórze rozciągały się podłużne rany cięte. — Daleko nie zajdzie. Czarny Pan nałożył bariery antyteleportacyjne na Hogwart.

— Jesteśmy w lesie, a nie w Hogwarcie, przygłupie — burknął w odpowiedzi śmierciożerca.

— A co to za różnica? — prychnął pierwszy i zaśmiał się bez humoru. — Próbowałem aportować się przed szlamą, gdy uciekała w popłochu. Las jest objęty zaklęciami.

— A może jesteś marny z teleportacji, co? Pomyślałeś o tym? — zadrwił niższy głos, rechocząc złośliwie.

Zamknęła oczy, oddychając płytko.

Ma rację — pomyślała. Uchyliła powieki i wpatrzyła się pustym wzrokiem w mroczną florę Zakazanego Lasu. — Jestem ranna i nie zdołam uciec — uświadomiła sobie z goryczą, gdy rzeczywistość sytuacji odebrała jej nadzieję na ratunek z łap zwolenników Voldemorta.

Zastanawiała się przez chwilę, czy to ci sami mężczyźni, którzy wypatrzyli ją na błoniach kilkadziesiąt minut wcześniej. Stwierdziła ironicznie, że nie ma znaczenia, który ze zbirów ją złapie. Prawda była taka, że jej życie skończyło się tej nocy i nic nie mogło naprawić wydarzeń, zbierających swe żniwo w najbrutalniejszy sposób. Ucieczka nie miała sensu, ponieważ obrażenia były zbyt rozległe, aby zwinnie wyminąć napastników. Prawdopodobnie skręciła kostkę oraz poniosła urazy wewnętrzne na skutek klątwy tnącej, a mięśnie płonęły od wysiłku i ciągłego napięcia, opóźniając refleks. Reszty obrażeń nie potrafiła określić i zlokalizować, bo buzująca w krwi adrenalina częściowo znieczuliła układ nerwowy.

Rozmazany atrament || HG&SSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz