01

1.5K 51 3
                                    

Zmęczona, z migreną, która nie miała zamiaru ustąpić próbowałam przygotować się na najazd kilkudziesięciu osób na pierwszą rocznicę ślubu moich przyjaciół. Nie pomagał fakt, że moja przyjaciółka Olive pozostawała nagminną histeryczką i panikarą przed każdym wydarzeniem związanym z przyjazdem rodziny jej męża. Dlatego w błogiej ciszy poszukiwałam jej ulubionych kolczyków, nie narażając się na jej podły nastrój. Olive w tym czasie uważnie przyglądała się swojej kreacji. Jej zdegustowana mina i rzucanie co rusz kolejnych obelg na cały otaczający nas świat nie robiło już na mnie żadnego wrażenia. Odkąd zdałam sobie sprawę, że ta farbowana blondynka wariuje za każdym razem przed większym przyjęciem, zamieniając się w istną istotę z piekła rodem.

Zorientowałam się już przed organizacją jej wymarzonego ślubu, a że brała go z samym Stevenem Johnsonem- młodym, przystojnym i niezwykle bogatym kawalerem z jeszcze bardziej uprzywilejowanej rodziny, nie mogłam się temu dziwić. Wszystko musiało wyglądać idealnie i bez zarzutu. A więc część tych obowiązków spadło również i na mnie, na co szczególnie nie narzekałam. Zwłaszcza, że całkiem lubiłam organizację i kreatywne podejście do tego typu imprez.

- Musiałaś zapraszać Benjamina?- pytam po raz kolejny, próbując namówić ją by zmieniła swoje zdanie w ostatniej chwili i po prostu ściemniła, że ich przyjęcie na rocznicę wcale się nie odbędzie. Oczywiście wiem doskonale, że to się nie wydarzy. A jednak bardzo chciałam to sobie wyobrazić.

Olive znów spojrzała mi w oczy, tym razem spode łba. Zdążyła włożyć jasną, długą sukienkę na ramiączka. Była gotowa, a ja musiałam przyznać, że prezentowała się obłędnie. Jej makijaż składał się wyłącznie z podkreślonych oczu i krwiście czerwonej szminki a włosy upięte miała w wysokiego kucyka. Sukienka za to była zwiewna i lekka, co stanowiło bądź co bądź nietuzinkowy efekt, zwłaszcza gdy za oknem szalała śnieżyca. Na szczęście przyjęcie odbywało się w ich uroczym domu, a właściwie willi z siłownią na piętrze i podgrzewanym basenem, z którego bez krępacji korzystałam niemal za każdym razem gdy się tu pojawiałam.

Znałam Olive praktycznie od zawsze. Wychowywałyśmy się razem, mieszkając w domach jednorodzinnych tuż obok siebie. Razem chodziłyśmy do podstawówki, a później do liceum. Dopiero wybierając studia postanowiłyśmy się rozdzielić. Mnie od zawsze kręciła biologia i chemia, za to Olive była znacznie bardziej humanistyczna, dlatego wcale nie zdziwiłam się gdy uznała, że historia sztuki będzie najlepszym wyborem dla niej. Gdy ja zakuwałam przy książkach, okazywało się, że ona podróżowała, poznawała ludzi i wychodziła na imprezy. Choć to akurat wyszło jej na dobre. W końcu na jednej z nich poznała swojego przyszłego męża. Spotykali się przez trzy lata studiów, spędzając ze sobą każdą wolną chwilę, podczas gdy ja nie potrafiłam odbyć choćby jednej sensownej randki, na którą co rusz byłam umawiana przez moją przyjaciółkę. Dlatego skupiłam się na nauce, która pozwoliła mi uzyskać stypendium i staż w jednej z najlepszych firm farmaceutycznych w kraju.

- Chyba nie sądzisz, że Steven pozwoliłby mi nie zaprosić swojego najlepszego przyjaciela?- zapytała z nutą złośliwości w głosie.

Sapnęłam z mocno wygiętą wargą na jej słowa.

Domyślam się, że była poirytowana kiedy poruszam ten temat po raz kolejny, ale nic nie mogę poradzić na entą niezbyt udaną próbę przekonywania jej do słuszności mojego toku rozumowania. Benjamin i ja nienawidzimy się odkąd...

Zapewne od zawsze.

Właściwie nie jestem pewna od czego się to zaczęło.

W moich oczach wyglądał na typowego bawidamka i kawalera, który bawi się kolejnymi kobietami. A uświadamiał mi to za każdym razem przyprowadzając kolejne kobiety na wszelkie imprezy, które musieliśmy spędzić w swoim towarzystwie. W dodatku jasno dawał mi do zrozumienia, że bycie dziewczyną o krągłych kształtach jest ciężkim grzechem, przynajmniej w jego mniemaniu.

Wiza na miłość ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz