25

479 40 7
                                    

Mimo tego, że byłam śpiochem z natury, to właśnie poranki były ulubioną częścią mojego dnia. Głównie dzięki pysznej kawie z ekspresu i przystojnemu właścicielowi mieszkania, w którym aktualnie mieszkałam. Mój fikcyjny narzeczony z rana prezentował się obłędnie. Nawet jeśli miał rozmierzwione włosy, wciąż zaspane, lekko zmrużone oczy a usta sztywno zaciśnięte w niezadowolonym udręczonym grymasie. Wszystko to nie miało wielkiego znaczenia zwłaszcza gdy miał na sobie wyłącznie cienkie spodnie dresowe i bawełniany tshirt, który podkreślał każdy mięsień na jego ciele.

Trzydziestoletni Benjamin Evrard zazwyczaj tryskał irytująco przemądrzałym dowcipem, mając zawsze coś do powiedzenia. Rankiem jednak jego usta pozostawały szczelnie zamknięte. Ewidentnie nie należał do rannych ptaszków. Za to podczas dzielenia wspólnych przestrzeni nauczyliśmy się świetnie razem funkcjonować. Wspólne picie kawy, uśmiechy i słońce przedostające się zza okna w jego obecności wydawały się najlepszym możliwym początkiem dnia. I musiałam przyznać, że z każdym kolejnym porankiem uwielbiałam to coraz bardziej.

- Będę dzisiaj nieco później.- powiedziałam, odstawiając na bok pustą filiżankę.

Benjamin wydał z siebie jedynie mruknięcie złożone z niezrozumiałych sylab. Stał przy ekspresie i spoglądał na mnie zamglonym spojrzeniem. Zdawał się nadal nie do końca przytomny, dlatego wcale nie zdziwiłam się gdy nalał sobie drugą już kawę.

Zeskoczyłam z krzesła barowego i podreptałam do sypialni. Miałam raptem dwadzieścia minut zanim zjawi się tu huragan w postaci mojej nabuzowanej hormonami przyjaciółki. Po szybkiej toalecie i odświeżeniu się włożyłam na siebie czarne szerokie spodnie z wysokim stanem i zieloną koszulę z dekoltem w serek. Oczywistością było, że spędzę ten dzień na długim bieganiu po sklepach dlatego zdecydowałam się na najmniej szkodliwe dla moich stóp obuwie.

Wkładałam właśnie drugą czarną szpilkę na niewielkim obcasie balansując na jednej nodze w ciemnym korytarzu. Nie chciałam się spóźnić, a wiedziałam, że dzisiejszy dzień wypełniony miałam po same brzegi kolejnymi spotkaniami. Na horyzoncie czekało mnie poszukiwanie sukni razem z Olive, spotkanie z florystką oraz szybki wypad do mojego biura by zabrać potrzebne sprawozdania z laboratorium.

Wyprostowałam się mało zgrabnie, poprawiając poruszające się włosy. I prawdopodobnie mało brakowało do efektywnego upadku na klatce schodowej, gdyby nie refleks mojego współlokatora. Benjamin złapał mnie w biodrach, przyciskając mnie mocno do ściany tuż przy zejściu ze schodów.

Sapnęłam z oburzeniem, przerażona tą nagłą chwilą nieuwagi.

- Czy naprawdę muszę pilnować cię nawet podczas codziennej garderoby?- mruknął pobłażliwie, wypuszczając mnie z ramion.

Jego włosy były wilgotne, szczęka idealnie ogolona a biała koszula nadal rozpięta na kilka górnych guzików. Był świeżo po prysznicu. Wyglądało na to, że gdzieś się wybierał. Ale przecież miał spędzić dzisiejszy dzień w mieszkaniu, przynajmniej tak mówił jeszcze wczorajszego wieczoru.

- Wychodzisz gdzieś?- Zignorowałam jego wcześniejsze pytanie i wyminęłam go, ruszając w dół drewnianymi schodami.

- Muszę jednak coś załatwić w biurze.- wyjaśnił pobieżnie, maszerując tuż za mną.

Znajdował się tak blisko, że byłam w stanie wyczuć jego oddech na swoim karku. Zadrżałam mimowolnie, jednak w dalszym ciągu nie odwróciłam się by na niego zerknąć. Wiedziałam, że jeśli pozwolę Olive czekać, ta wparuje tu niczym dzikie zwierzę i wyciągnie mnie stąd bez możliwości wyjaśnienia. Dlatego skrupulatnie pakowałam torebkę, jednocześnie poszukując wzrokiem swojego telefonu.

Wiza na miłość ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz