Chapter 2: fire in your eyes

24 4 0
                                    

Przez resztę tygodnia Karl nie zjawił się w szkole, całe dnie spędzając w swoim pokoju, czytając książki ostatnio wypożyczone przez niego z biblioteki. Dopiero sobotniego poranka pierwszy raz wyszedł z swojego pokoju. W pięknie urządonej kuchni zastał jego mamę i siostrę Corry przygotowujące śniadanie, a zapach smażonej jajecznicy roznosił się po całym pomieszczeniu. Cicho się przywitał i usiadł na stołku barowym z kubkiem ziołowej herbaty w dłoni.

- Kolejny raz dzwonili twoi nauczyciele Karl. Jeśli tak dalej będzie to nie przepuszczą cię nawet do egzaminów końcowych.- powiedziała poważnym głosem jego mama stojąc tyłem do niego.-  Masz czas do końca semestru aby nadrobić wszystkie zaległości. Za niedługo wraca twój ojciec, więc nie rób mu proszę nerwów.- Wtedy odwróciła się do niego i złapali wspólny kontakt wzrokowy. Wiedział że była rozczarowana z tego powodu. Karl zawsze robił jej sporo problemów, a miała ich już wystarczająco dużo.

- Dobrze, nie bede już opuszczać lekcji do końca tego semestru. - odpowiedział cicho, ponieważ nie chciał rodzicielce sprawiać więcej przykrości. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego że nie przejdzie do następnej klasy, ale starał się o tym nie myśleć.- Z czasem wszystko nadrobię.

- Wierzymy w ciebie, synku. - Dodała nieznacznie się uśmiechając i na tym ich rozmowa się zakończyła.

Gdy wrócił do swojego pokoju z zamiarem usadowienia się na łóżku, jego uwagę przykuła mała fioletowa karteczka samoprzylepna przyklejona w prawym, górnym rogu zakurzonego lustra.

,,Impreza u Wilbura :)"

Totalnie o tym zapomniał. Gdy otrzymał tą propozycje, nie był do końca chętny brania udziału oraz nie do końca brał to na serio, ale po porannym zajściu w kuchni czuł że to odpowiednia okazja by się odprężyć. Był świadom tego, iż do końca semestru non stop będzie towarzyszyć mu stres i napięcie przez nadrabianie wszystkich zaległych zadań, projektów i testów. To były ostatnie dni kiedy mógł spokojnie oddychać. I chciał to wykorzystać.

To był ten moment. Kiedy nastał już wieczór, a na zewnątrz panował już zmrok, Jacobs znów udał się na stary przystanek autobusowy w oczekiwaniu na swojego kierowce. Usiadł na zniszczonej już rdzą metalowej ławeczce wpatrując się przymglonym wzrokiem w niebo. Gwiazdy niemal raziły jego błękitne tęczówki. Jego policzki  i nos pod wpływem zimna przybrały różany kolor, a jego spierzchnięte usta wydobywały z siebie dym papierosów, których paczkę znalazł koło siebie.

Przystanek odkąd został anulowany dojazd autobusów w tym kierunku nie był opuszczony. Przechodząc przez wąską ścieżkę koło drogi zawsze można było zobaczyć kilka naćpanych osób leżących na chodniku. Notorycznie leżały na nim rozbite butelki po alkoholu i niedopałki szlugów. Niezależnie od tego jak mieszkańcy miasteczka starali się zburzyć ten przystanek, to i tak on stał tam dalej. Ale Karl'owi to nie przeszkadzało. Lubił tu być, ponieważ stąd najlepiej było widać gwiazdy, a kiedy się w nie wpatrywał czuł jakby wszystkie jego problemy odchodziły w zapomnienie. Wtedy wszystko na świecie stawało się błahostką.

Z jego transu wyrwało go głośne trąbnięcie auta i reflektory oślepiające jego oczy. Gdy spojrzał przez przednią szybę, zobaczył Wilbur'a który siedział na miejscu kierowcy, a towarzyszył mu Alex zajmujący miejsce pasażera. Bez zastanowienia ruszył w kierunku wysokiego jeep'a i siadł na tylnim siedzeniu. W stacyjce leciała jakaś rock'owa melodia, a chłopcy głośno śpiewali, bujając się do kawałku. Przywitali się ciepło i samochód ruszył w stronę miejsca docelowego.

Wilbur był to wysokiego wzrostu brunet o gęstych, delikatnie kręconych włosach, a na jego nosie leżały trochę za duże, okrągłe okulary. Karl uwielbiał poczucie humoru chłopaka. Mogli rozmawiać godzinami, a i tak zawsze mieli wspólne tematy do rozmowy. Nie byli ze sobą tak bardzo blisko jak on z Alex'em ale zdecydowanie był jego dobrym przyjacielem.

Gdy podjechali pod bramę posiadłości, ukazała się im naprawdę sporej wielkości willa, z której można było usłyszeć już głośną muzykę. Impreza była naprawdę spora. Kilka osób stało na tarasie, lub by zapalić lub poprostu pogadać. Pod nieobecność rolę gospodarza imprezy przejęła starsza siostra chłopaka- Shelby, więc nie musiał się martwić o jakiekolwiek szkody.

Na początku imprezy Karl czuł się przytłoczony, a głośne krzyki ludzi i muzyka mu w tym nie pomagały. Spotkał się z kilkoma znajomymi ze szkoły, ale przez dźwięki trudno było dłużej porozmawiać. Przez jakiś czas stał on przy kuchennym blacie popijając małymi łykami sok pomarańczowy.

- A ty czemu tu tak stoisz sam? - podeszła do niego pytając swoim słodkim głosikiem Tina, niska brunetka o koreańskim typie urody. Zawiesiła ona wtedy swój wzrok z brunetem i nagle wyrwała mu jego napój, wrzucając go niedbale do zlewu z brudnymi naczyniami i podając mu w tą samą rękę alkohol.- Chodź. Zatańczysz z nami.- pociągnęła go za ramię ciągnąc w stronę parkietu.

W tej chwili jego postrzeżenie całkowicie się zmieniło. Pomimo tego że szatyn wcale nie wypił dużo trunków, to rozluźnił się na tyle by zaczęć tańczyć i krzyczeć tekst piosenek wydobywających się z głośników wraz z resztą gości, nawet nie znając wszystkich piosenek. Rozgrzane ciała wszystkich ocierały się o siebie w tłumie. Ta noc była dla Jacobs'a niezapomniana, ale to nie był tego jedyny powód.

Gdy każdy był już na tyle zmęczony, aby dalej tańczyć w środku postanowili pójść nad ognisko. Jak tylko wyszli na zewnątrz, fala świeżego powietrza powiała w ich twarze. Ognisko było rozstawione tuż koło wejścia na drewniany pomost, z którego skakali pijani nastolatkowie. Ta odpowiedzialność. Przy ognisku siedziała już grupka osób, wydająca się mu dość znajoma.

To był moment w którym spojrzenie Karl'a utkwiło na tajemniczym szatynie, który ostatnio mu się przyglądał gdy siedzieli na murku. Popijał sok z plastikowego kubeczka opowiadając coś swoim znajomym i szeroko się uśmiechając. Miał cudny uśmiech. Chłopak był odwrócony do niego bokiem więc ,na szczęście nie zauważył, iż Jacobs zdążył już całkowicie mu się przyjrzeć. Wilbur oraz Quackity zdążyli już podejść do ognia nawiązując kontakt z resztą osób przy ognisku, więc poszedł ich śladami. Wspólnie usiedli na małych konarach drzew, które były porozstawiane dookoła dymiącego się ogniska, posługując jako siedziska.

Woda w jeziorze zaczęła subtelnie poruszać się na wietrze. Reszta chłopców zaczęła prowadzić ze sobą wesołą rozmowę, ale Karl nie mógł się skupić na konwersacji czując jak jego ciało dosłownie płonie, a serce z każdą milisekundą przyspieszało jeszcze szybciej. Coraz bardziej zaczęło brakować mu tlenu. Delikatnie podniósł swój wzrok, a jego oczy zetknęły się z tymi szatyna, który uważnie skanował jego ciało.

Jacobs w końcu mógł przyjrzeć się każdemu centymetrowi jego twarzy. Miał wrażenie że pomimo upływu kilku sekund zapamiętał każdy najmniejszy detal jego skóry. W jego zielonkawych tęczówkach odbijały się płomienie ogniska, co sprawiało że jego oczy wydawały mu się jeszcze bardziej ekspansywne. Lekki zarost, grube i równe brwi oraz malinowe usta. Wszystko to było dla niego definicją perfekcji. Coś co mógłby oglądać godzinami, a nadal czuł by niedosyt.

- Karl? - szturchnął go lekko w ramię okularnik siedzący koło niego trzymając na swoich kolanach sporej wielkości gitarę,  z którą praktycznie nigdy się nie rozstawał. - Podałbyś mi moją kostkę. Leży na stoliku. - Wskazał palcem na poniszczony, biały stolik tuż koła niego.

- Jasne. -Niebieskooki sięgnął po kawałek plastiku, poprawiając przy tym swoje gęste, przydługawe włosy. Podał wyższemu jego prośbę, na co ten uśmiechnął się do niego finezyjnie.

Kiedy wzrok Karl'a ponownie padł na siedzenie przeciwko jego. Teraz było puste. Jedyny ślad jaki został po chłopaku to kubeczek z którego pomału wylewała się pomarańczowa ciecz. Jego serce nie biło już tak mocno, a zaczęła wypełniać je pustka. Obecnie już czuł tylko chłód powiewający od jeziorka.

lucky star | karlnapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz