Chapter 6: pretty lie

29 3 0
                                    


Sobotni poranek. Karl standardowo siedział na swoich zabrudzonym parapecie, trzymając w rękach filiżankę z troszeczkę zimną już herbatą. Wsłuchiwał się w ciche pomrukiwania swojego kota, leżącego na jego kolanach. Przez ostatni tydzień ulewa bardzo dopisywała miasteczku, a tego dnia pozostały tylko ślady po kałużach. Za oknem było całkowicie szaro, a ptaki na pobliskich drzewach przestały ćwierkać. Odłożył książkę na bok i ruszył przez swój pomieszczenie.

Pokój Jacobs'a był istnym nieładem. Rozwalone ubrania leżały na brązowych panelach, a na półkach leżały najbardziej losowe rzeczy, najczęściej takie które znalazł lata temu na swoim strychu. Zwiędłe kwiatki, spora ilość plakatów na różnokolorowych ścianach oraz masa karteczek samoprzylepnych na meblach. Uważał że to wszystko miało w sobie urok, ponieważ totalnie przedstawiało jego osobowości. To jaki chaotyczny i pogmatwany był. Wiedział że dawno powinien w nim posprzątać, ponieważ sam miał problem z wejściem do środka, a podłoga była już ledwo widoczna, ale cały czas odkładał to na później.

Podlewając już ledwo żywe roślinki usłyszał głośny dzwonek dobiegający z jego telefonu, znajdującego się na szafce nocnej. Potykając się o rozwaloną odzież chwycił swój telefon w dłonie. Był to Alex. Na początku zignorował połączenie, gdyż miał w tamtym momencie wiele rzeczy na głowie, ale dzwonek nie zakończył się po jednym razie. Chłopak natarczywie się do niego próbował dodzwonić. Teraz zdawał sobie sprawę że musi być to coś poważnego. Meksykanin praktycznie nigdy do niego nie dzwonił, ponieważ mieszkał na tej samej dzielnicy co on i w zwyczaju miał przychodzić do niego by przez następne godziny rozmawiać o wszystkim i niczym. Brunet nacisnął zieloną słuchawkę na wyświetlaczu.

- KARL!? - z głośnika dobiegł głośny krzyk.- BOŻE CHODŹ TU SZYBKO. POTRZEBUJE CIĘ- czarnooki wrzeszczał dalej.

- QUACKITY?! CO SIĘ DZIEJE- zapytał zdezorientowany. Przerażenie ukazało się na jego twarzy.

- POTEM CI POWIEM. PRZYJDŹ TU PROSZĘ. -głos chłopaka po drugiej stronie był bardzo rozchwiany.

Wtedy połączenie zakończyło się. Bez zastanowienia ruszył w stronę otwartego okna. Szary kocur zeskoczył wtedy z parapetu, a chłopak próbował przejść przez okno. Swoimi nogami zaczepił się metalowej rynny, i zjechał ciałem na ziemie na parterze. Był zdecydowanie do tego przyzwyczajony. Gdy był zaledwie jedenastolatkiem, po kryjomu wymykał się z domu w raz z Alex'em kiedy miał szlaban. Nikt oprócz ich nie wiedział o tym przejściu oraz obiecali sobie że to zostanie ich tajemnicą. Teraz kawełek metalu pod wpływem ciężaru zaczął się lekko odrywać od ściany, ale ważniejszą rzeczą w tym momencie był jego przyjaciel. Ile sił w nogach ruszył ku jego domu. Karl miał dość dobrze wyrobioną kondycje, dlatego z łatwością dobiegł w kilka minut pod jego apartament. Kiedy cały zdyszany, a pod spływał mu z czoła stanął na schodki przed drzwiami wejściowymi, nie musiał pukać, bo zdążyły otworzyć się z mocną siłą. Za nimi znajdował się uśmiechnięty na całą szerokość twarzy chłopak trzymając w dłoni butelkę z piciem.

- PRIMA APRILIS KARLOS!! AMIGO. NIE WIERZĘ ŻE DAŁEŚ SIĘ NABRAĆ. -jego śmiech zagłuszały czyjeś inne krzyki dobiegające z wnętrza lokalu.

- Co. do. kurwy. - wysyczał przez zaciśnięte zęby chłopak w lekkim szoku. Złość zaczęła się w nim gotować. Totalnie o tym zapomniał. Dziś 1 kwietnia. Zaklną szpetnie w myślach.

- Musisz mi wybaczyć, ale teraz chodź. - meksykanin nadal cicho podśmiechiwał się z jego reakcji. Złapał go pod ramię i zaciągnął w stronę przestrzennego salonu.

Była w nim grupka osób. Część z nich siedziała na szerokiej, szarej kanapie, a niektórzy rozmawiali gdzieś z boku. Na sofie aktualnie znajdowali George, Clay, Luke oraz Wilbur majsterkując coś przy telewizji nie raz przekrzykując się i wyrywając pilota między sobą. Gdy rozejrzał się bardziej po pomieszczeniu zaraz obok nich na dywanie siedzieli Noah oraz Tina, którzy grali w karty. Ich widok nieco go zdziwił.

Przyjaciel stojący koło niego, klepnął go po plecach i ruszył w stronę reszty w zadziornym uśmiechu, ale Karl zamiast iść jego śladami najpierw udał się w stronę końca korytarza. Dotarł tam do przestronnej łazienki i stanął przed lustrem oświetlonym małą żarówką. Przez jego pośpiech, nie zauważył nawet w jakim stanie wybiegł z domu. Na swoje ciało przez presje czasu założył pierwsze, lepsze czarne dresy znalezione w jego bałaganie. Były na niego sporo za duże, ale ważne że czuł się komfortowo. Potargane na wszystkie strony włosy sprawiały że chłopak wyglądał na jeszcze bardziej roztargnionego. W sumie zawsze taki był. Delikatnie je poprawił tak samo jak srebrne sygnety na jego palcach i pokierował się do kuchni, która znajdowała się tuż na przeciwko.

W pomieszczeniu aktualnie znajdował się on. Ten sam chłopak z którym był ostatnio na skatepark'u. Nick opierał się dłońmi o blat, patrząc się w ciszy przed siebie. Dopiero gdy drzwi przez które właśnie przeszedł szarooki zatrzasnęły się, szatyn zwrócił swój wzrok ku niemu. Jego piękne tęczówki były lekko zaszklone. Gdy przekroczył próg kuchni, drugi uśmiechnął się w jego stronę w formie przywitania. Na jego policzku nadal przyklejony był mały plasterek z narysowaną pandą. Nie ściągnął go od ich ostatniego spotkania.

- Nadal go masz? - podszedł bliżej szatyna, aby nie musiał się przekrzykiwać.

- Powiedziałeś że wyglądam w nim uroczo. - jego uśmiech wciąż nie schodził mu z twarzy. Mimowolnie jego pamięć sięgnęła do momentu gdy oboje siedzieli na starej ławeczce, a on opatrywał go. Karl nie kłamał. Pasował mu. -Dlatego go zostawiłem.

Teraz Jacobs znajdował się koło niego, a ich twarze dzieliło zaledwie kilkadziesiąt centymetrów, a o jego nozdrza obił mu się już doskonale znany zapach perfum. Jego ręka dotknęła zimnego policzka niższego, i zaczęła powolnie odrywać z niego opatrunek. Oboje w tym momencie bardzo intensywnie patrzyli w swoje oczy, nie mogąc oderwać wzroku. Ranka znacznie się zagoiła, a został po niej jedynie strupek. Małym palcem zaczął subtelnie go przecierać.

- Nadal wyglądasz uroczo. Już wszystko zdążyło się zagoić. -szepnął do chłopaka, ponieważ stali tak blisko siebie, że to wystarczyło. Następnie odsunął się od niego i powędrował do barku, by nalać sobie picia. - Masz jakieś plany na Wielkanoc? - Nie chciał by pomiędzy nimi była niezręczna cisza, dlatego chciał nawiązać byle jaką konwersacje.

- Lece do mojej rodziny w Grecji. - odpowiedział aktualnie patrząc się jak Karl przygotowuje swój napój.

- OOO! Ale świetnie!! - odwrócił się i powiedział cały w promykach Jacobs. - A kiedy wylatujesz?

- Dzisiaj. Za kilka godzin jadę na lotnisko. Zabieram Clay'a ze sobą, ponieważ mój ojciec chce go zobaczyć.- odpowiedział obojętnie.

- Mieszka w Grecji? - zapytał jak zwykle ciekawski Karl.

- Tak. Też jestem Grekiem, ale po rozwodzie moich rodziców, z mamą przeprowadziliśmy się do Teksasu. Potem moja mama poznała mojego ojczyma i tak jestem teraz tutaj, w Północnej Karolinie- zaczął mu wszystko opowiadać. - Z Dream'em z nam się od lat, dlatego nie ważne co, zawsze chce mieć go przy sobie. Pewnie mnie rozumiesz.- Na wspomnienie o chłopaku znów się uśmiechnął.

Karl doskonale zdawał sobie z tego sprawę jak ważny dla chłopaka musi być blondyn. Identyczną sytuacje ma z Alex'em, którego niemalże traktuje jak rodzonego brata. Więź między nimi jest niesamowita, a brunet nie wyobrażał sobie ani chwili swojego życia bez od cudownego meksykanina u boku. Był mu wdzięczny za wszystko, ponieważ do tej pory nikt nie obdarował go taką miłością jak robił to on. Przy każdej porażce czy załamaniu, on zawsze stał koło niego. Nie raz stanął w jego obronie, przez co on miał kłopoty. On zrobiłby to samo.

W między czasie ich rozmowy, do pomieszczenia wpadło kilka osób z zamiarem przygotowania ciasteczek, a do domu meksykanina przybyło kilka nowych gości. W środku apartamentu panował istny chaos, ale nikt nie zaprzeczał że posiadówka była udana, a każdy bawił się świetnie. Nikt nie był pijany, ponieważ była wciąż wczesna godzina. Do wieczoru trochę gości zdążyło pojechać do domu, aż w końcu nie został w nim nikt, a każdy rozjechał się w swoje strony. Tak samo jak piątka chłopaków siedząca teraz w czarnym audi gospodarza.

lucky star | karlnapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz