Chapter 1: it's just the beginning

63 5 0
                                    

21 marca. Początek wiosny w małym miasteczku położonym w Północnej Karolinie. W wtorkowy poranek przez lekko uchylone okno wlatywały jasne promienie słońca, a ptaki na pobliskich drzewach zaczeły wesoło ćwierkać.  W to samo okno wpatrywał się brązowo-włosy chłopak, nucąc i obijając czarnymi paznokciami o parapet wraz z rytmem melodii wydobywającej się z głośnika. Dochodziła godzina rozpoczęcia jego lekcji, ale nie przejmował się on tym mocno tak jak powinnien. Wolał ten poranek spędzić wraz z swoim kotem Buffy'im śpiącym na jego kolanach, pijąc już lekko zimną, poziomkową herbatę, którą przygotowała mu jego mama przed wyjściem do pracy. Uważał to za lepsze rozpoczęcie poranka niż przepychanie się między rówieśnikami na brudnym i głośnym korytarzu szkolnym.

Karl Jacobs z natury był bardzo pogodną i promienną osobą, ale też jak i trochę chaotyczną. Wbrew temu, że łatwo nawiązywał nowe znajomości to i tak wolał przebywać między swoją małą grupkę przyjaciół, którzy otaczali go na codzień.
Jednym z nich był właśnie Alex. Znali się odkąd byli jeszcze niemowlętami i doskonale wiedział że może meksykaninowi ufać bezgranicznie. To on był głównym powodem dla którego w ogóle przychodził do szkoły. Zdawał sobie sprawę, iż Alex pomimo swojej sporej ilości znajomych i popularności, stale stawi go na pierwszym miejscu. Traktowali siebie jak bracia, mimo że trochę się różnili. Czarnowłosy był niezwykle żywiołową osobą i zawsze było go pełno, a Jacobs w odróżnieniu od niego był bardziej spokojny. Ale to było czego potrzebowali, ponieważ dopełniali się nawzajem.

Jego beztroską sielankę przerwał mu kolejny alarm wydobywający sie z jego telefonu, więc brunet strącił lekko swojego zwierzaka z kolan, na co on tylko cicho mruknął. Pokierował się pod stary i zniszczony przystanek nieopodal jego domu, pod którym zawsze odbierał go jego przyjaciel w drodze do szkoły. Na zewnątrz słońce dopiero lekko unosiło się nad horyzontem, a niebo pozostawało bezchmurne. Po kilku minutach wpatrywaniu się przed siebie, dostrzegł on w oddali czarny, lekko zabrudzony samochód kierujący się w jego stronę i meksykanina machającego do niego przez przednią szybę. Gdy wsiadł do środka, westchnął głośno i zerknął na kierowce.

- No, no Karl. Nie spodziewałem się że dziś w końcu postanowisz przyjść. - W  tym samym momencie samochód ruszył w kierunku budynku. Jacobs rzadko przychodził do szkoły, więc gdy już się w jej zjawiał, każdy wpadał w niemały szok.

- Nawet nie wspominaj mi o tym miejscu. Wolałbym spaść z klifu niż tam być.- Odparł oburzony.

- Ojj, dasz rade. Dziś masz krótko lekcje, prawda?- zapytał meksykanin, spoglądając w ułamku sekundy na drugiego by jego czujność pozostała na drodze.

- Tak, ale to nie zmienia faktu że na samą myśl o tym miejscu mam odruchy wymiotne.-
Ich liceum znajdowało się dosyć blisko ich, więc szubko dotarli na miejsce docelowe. Gdy obaj znaleźli się już pod budynkiem, Karl zamarł w bezruchu. Poczuł szybsze bicie serca na sam ten widok. Nienawidził tego miejsca. Same wspomnienie o nim nie raz potrafiło wprowadzić go w panikę. Trwał w swoim chwilowym transie, gdy wyrwały go z niego otwierające się drzwi.

- Wysiadamy księżniczko. - powiedział Alex lekko kłaniając się przed nim w raz z szerokim uśmiechem na ustach. To Karl uwielbiał w nim najbardziej. Jego poczucie humoru.

- O wow, prawdziwy gentelmen.- odpowiedział Karl w głosie przepełnionym ironią, ale nie mógł on nic zaradzić na to że kącik jego ust uniósł sie ku górze. Drugi zaśmiał się tylko cicho.

- Idziemy po szkole na skatepark? Tęskniłem za tobą.- spojrzał na niego błagalnie Alex.

- No dobra. Pójdę. -Mimo że szatyn jedyne na co miał ochotę to schować się w swoim pokoju pod ciepłą pierzyną, to nie chciał sprawiać mu zawodu. Zwłaszcza przez to że przez jego ciągłe opuszczanie szkoły dawno się nie spotykali. Karl za nim również okropnie tęsknił. - Będę na ciebie czekać na murku koło parku.

Brunet pisnął ze szczęścia i ścisnął go mocno w swoich ramionach. Nie trwało to długo ponieważ za moment pobiegł on w kierunki swoich znajomych czekających na niego niedaleko.

Karl wtedy wiedział że został już całkowicie sam. Gdy wszedł do budynku starał trzymać się jak najbardziej z boku żeby nikomu nie wchodzić w drogę. Było już chwile po rozpoczęciu lekcji więc udał się niespiesznym krokiem do swojej klasy i usiadł w rogu sali. Nigdy nie przywiązywał uwagi do zajęć, tak samo jak nauczyciele nie zwracali większej uwagi na niego. Może się założyć że połowa z nich nie zna nawet jego imienia. Zazwyczaj rysował coś na marginesie swojego zeszytu lub wysyłał liściki do jego znajomych, Tiny oraz Noah'a, którzy znajdowali się na drugim końcu sali.

Aktualnie szatyn siedział na murku wraz  ciemnookim. Uwielbiał to miejsce, ze względu na to że było ono bardzo zaciszne. Tylko on, w swoim małym świecie. Nigdy nie było tu większego hałasu, a jedynym słyszalnym dźwiękiem był stukot desek o parkiet z pobliskiego skateparku, ale to mu nie przeszkadzało, gdyż bardziej uwagę Karl'a przyciągał zawsze mały strumyk nieopodal.

Na dworze definitywnie zaczęło się ściemniać, ale chłopcy nadal siedzieli na murku popijając ich ulubione energetyki oraz ciesząc się swoim towarzystwem. Oprócz nich nie było dużo osób, ale kojarzył większość z nich z historii Quackity'iego. W pobliżu siedziała grupka chłopaków z ich szkoły, głośno o czymś dyskutując. Karl już od jakiegoś czasu czuł czyiś intensywny wzrok na swoim ciele, lecz starał nie odwracać się w tamtym kierunku. Mimowolnie jego wzrok spotkał się z chłopakiem nieco niższym niż on. Nie był niestety mu w stanie przyjrzeć się tak dobrze by przeanalizować jego twarz., ale dostrzegł iż Miał jasno brązowe, lekko przydługawe włosy, które wylewały się spod jego czarnej czapki z daszkiem oraz był odziany w lekko za dużą szarą bluzę z kapturem. W ustach miał już w połowie spalone cygaro, którego podawał między nim a blondynem siedzącym koło niego. Przez moment patrzyli na siebie intensywnie. Na kontakt wzrokowy nieznajomy jednak lekko speszył się i wrócił spojrzeniem do swojej grupy. Karl nadal starał się mu bardziej przyjrzeć ,póki nie zauważył czyjejś ręki przed swoją twarzą.

- Halo, planeta Ziemia do Karl'a.- kolega nadal machał przed jego twarzą- Coś się stało? - zapytał się Alex z lekkim grymasem na twarzy, gdy w końcu odwrócił się w jego stronę.

- Przepraszam, trochę się zapatrzyłem. Możesz powtórzyć?- drugi chłopak westchnął na to tylko cicho.

- Dobra. Will zaprasza nas na imprezkę do swojego domu w tą sobotę. Idziemy?

Posiadłość Will'a znajdowała się przy lasku, który był trochę poza miastem. Położony był on nad pięknym jeziorkiem, który zawsze zapierał jego dech w piersiach, ale wbrew temu ta propozycja nie do końca przekonywała chłopaka. Nie to że nie lubił imprez. Lubił je i to nawet bardzo, ale żywił delikatną odrazę do tego mocnego i duszącego zapachu oraz ocierających się o siebie ludzi.

- Jeśli nie chcesz, zrozumiem twoją decyzję. Dobrze o tym wiesz. Możemy wtedy pójść do mnie i coś obejrzeć. - ciemnooki uśmiechnął się ciepło i objął go swoim ramieniem- Pamiętaj żeby nic nie robić na siłę.

- Mogę pojechać, ale chce jeszcze to przemyśleć.- Oddał przyjacielowi uśmiech. - Dam ci znać.

Chłopak wtedy jeszcze raz odwrócił się w miejsce, w którym jeszcze chwile temu paliła grupka licealistów, jednak ani ich ani ślicznego szatyna już tam nie zastał.

⭐️

mam nadzieje że nie jest aż tak źle
miłego :]

lucky star | karlnapOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz