Rozdział 6.

868 24 53
                                    

Od rodzinnego spotkania minął tydzień. Nic szczególnego się w tym czasie nie działo. Jest 7:30. Shane poinformował mnie, że dzisiaj nie może jechać do firmy, więc mam jechać sama jego samochodem.

- Vaneska, jesteś pewna, że chcesz jechać jego samochodem? - spytał William.

- No, a czemu nie? - odpowiedziałam pytająco.

- Nic nie jest dla Shane'a tak cennego jak ten samochód, jedna ryska a nie żyjesz. - zaśmiał się, na co zrobiłam się mega poważna.

- Dlatego życz mi szczęścia. - rzuciłam zakładając buty.

- Uważaj na siebie Panno Evans. Dobrze?- spytał Shane podchodząc do mnie i łapiąc mnie za rękę, na której znajdywała się bransoletka od niego.

Shane dał mi ją kilka dni temu. Gdyby coś się działo, mam nacisnąć dwa razy, on to zobaczy i poprzez GPS będzie wiedział gdzie jestem. W razie czego. Fajne.

- Dobrze. - odpowiedziałam.

Dałam mu przelotnego buziaka i wyszłam z domu.

Weszłam do pomarańczowego mustanga Shane'a. Bardzo się stresowałam, że prędzej coś zepsuję niż wyjadę z domu, ale nieważne. Jakoś udało mi się wyjechać. Jechałam powoli, ale mi to odpowiadało. Po niecałych 30 minutach byłam przed firmą. Zaparkowałam i udałam się do wejścia. Przed firmą stali jacyś dziwni mężczyzni w garniturach, patrząc się na mnie, ale jakoś nie zwróciłam na to uwagi.

- Dzień Dobry Panno Anfrew. - powiedział jeden z ochroniarzy.

- Dzień dobry. - odpowiedziałam i udałam się do mojego biura.

Przez tydzień dodałam dosyć sporo drobiazgów do mojego biura. Mam duże lustro, przed którym codziennie się przeglądam. Dzisiaj miałam na sobie czarną przylegającą spódniczkę przed kolana, biała koszulę i marynarkę. Podobało mi się to połączenie. Niebanalne a ładne.

Była godzina 16. Wszystko już skończyłam, więc wyjęłam jedzenie, które zrobił mi Shane. Makaron z pesto i do tego karteczka: " Smacznego Panno Evans". Czyż nie mogłam trafić lepiej?

Gdy zjadłam wyszłam z biura zamykając drzwi i udając się w stronę wyjścia. Było już dosyć ciemno, i w sumie nikogo nie było. Nagle poczułam jak ktoś przykłada mi chustkę z gazem usypiającym. Próbowałam się wyrwać, ale czułam jak moje ciało staję się bezsilne.

****

Otworzyłam oczy mając związane ręce, nogi i buzie. Nie wiedziałam gdzie jestem, źle się czułam. Próbowałam się wyrwać, ale to nic nie dało. Usłyszałam kroki, a moje serce zaczęło bić szybciej.

Zza drzwi wyłoniła się sylwetka dwóch ochroniarzy w maskach i jednego faceta. Wtedy dotarło do mnie, że to oni byli przed biurem. Chłopak był brunetem z tatuażami na rękach. Miał dobrze zarysowaną szczękę.

- Kogo my tu mamy? - zapytał sarkastycznie, zdejmując mi chustkę z ust.

- Spierdalaj.- odezwałam się krótko.

- Jaka pyskata. W sumie, Shane takie lubi. - zaśmiał się.

Nie odpowiedziałam nic. Bałam się, potrzebowałam Shane'a.

- Kim jesteś? Czemu mnie porwałeś? - spytałam cicho, nie miałam kompletnie siły.

- Shane się nie pochwalił, jak przez niego umarła moja siostra?! - krzyknął, a moje serce stanęło.

Co? Nie, to niemożliwe.

- Czekałem długo, aż znajdzie sobie w życiu ważną osobę, aby poczuł jaki to ból. - powiedział. - Może ty też umrzesz? - spytał. - Albo się Tobą pobawimy.

Between usOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz