Rozdział 1

5.4K 261 24
                                    

Normalnie pożar w burdelu.

– Jak to: mam lecieć sama? – Siedzę sztywno na krześle obrotowym i przyciskam telefon do ucha tak mocno, że piecze mnie małżowina. – Przecież wiecie, że nie wyraziłam zgody na tego typu wyjazdy. Macie wszystko w papierach. Pracuję w tej firmie piętnaście lat i nigdy, przenigdy nie odbyłam samotnie podróży służbowej. – Jestem cała spocona na myśl o nocowaniu w pustym pokoju hotelowym. Serce kołacze mi tak mocno, że unosząca się klatka piersiowa zaraz rozerwie podkoszulek na strzępy i kolega z sąsiedniego biurka otrzyma darmowy striptiz.

– Wiem, wiem. – Kaśka z HR-ów wzdycha ciężko w słuchawkę. – Nic nie poradzę. To zalecenie z góry. Z polskiej filii jedziesz tylko ty, bo znasz język i kulturę Grecji. Z oddziału norweskiego też została wytypowana jedna osoba.

– To zakwaterujcie mnie razem z nią.

– Z nim. I to nie wchodzi w grę.

– Dlaczego? Mogę być w pokoju z obcym mężczyzną – panikuję.

Ba, mogę nocować nawet z całą drużyną piłkarską. Tylko nie sama!

– To syn prezesa. Zażyczył sobie apartament z wydzieloną sypialnią wyłącznie do swojej dyspozycji.

– Cały apartament? Ile metrów?

– Pięćdziesiąt sześć.

– A to gówniarz jeden. Moje mieszkanie ma mniej, a żyję w nim z córką i psem.

– Kora, to syn szefa – podkreśla Kaśka znacząco, jakbym była opóźniona umysłowo. – Przykro mi.

„Przykro"! Jej jest przykro, a ja zejdę zaraz na zawał. Sapię ciężko, bo mam coraz większe trudności w oddychaniu. Myślę, szukam rozwiązania, jak wybrnąć z tej tragicznej sytuacji. Przecież nie przetrwam tam nocy. Leków nie zażyję, bo będę po nich chodzić jak zombie i nie przepracuję efektywnie ani jednego dnia. Mogłabym wykupić bilet i dokwaterować na własny koszt Agę, ale jest przecież październik. Córka właśnie rozpoczęła studia. Dwa tygodnie przerwy od wykładów nie wchodzą w grę.

– Mogę chociaż zabrać psa? Załatwię wszystkie formalności – pytam błagalnie. Zrobię wszystko, żeby tylko słyszeć nocą czyjś oddech w pobliżu.

– Poczekaj, sprawdzę na stronie przewoźnika... – W słuchawce rozlega się stukot klawiatury komputerowej, a ja wstrzymuję oddech.

Boże, proszę, błagam. Spraw, żebym mogła polecieć z Gienkiem.

Cała spięta czekam na odpowiedź, modląc się do wszystkich świętych w niebie.

– Niestety – oznajmia Kaśka. – Chyba, że jest to pies przewodnik – dodaje po chwili.

Ja pierdolę. Opadają mi ręce. Dosłownie. Upuszczam telefon na biurko, pochylam się i walę czołem w blat. Raz, drugi, trzeci. Mój wzrok wyłapuje długopis leżący tuż obok i nagle wpadam na szalony pomysł. Waham się. W głowie niespodziewanie rozbrzmiewa chrapliwy głos desperacji: Zrób to. Teraz. Prosto w oko.

W sumie? Niegłupi pomysł. Może jednak w powiekę, a nie w oko? Chwilę poboli, ale będzie pretekst ku temu, żeby założyli mi na SOR opatrunek. I wtedy pies przewodnik będzie jak najbardziej wskazany.

– Kora, jesteś tam? – Z makabrycznych myśli wyrywa mnie głos Kaśki.

Anioł Stróż czuwa, a diaboliczna myśl ucieka w popłochu. Unoszę się z trudem, opieram o fotel i przykładam słuchawkę do ucha.

– Jestem – odpowiadam z jękiem. – Kiedy lot?

– Za trzy dni.

Szkoda, kurwa, że nie jutro!

– Co mu się tak spieszy z tą inwestycją? To aż takie pilne?

– Najwyraźniej. Dawid z finansów twierdzi, że prezes się rozwodzi. – Kaśka ścisza konspiracyjnie głos, jakby się obawiała, że Knut Borgen usłyszy ją aż w Norwegii. – Zamierza jak najszybciej przepisać majątek na młodszego syna, który zainwestuje całość w nowy biznes.

– Znowu się rozwodzi? Przecież to jego czwarta żona.

– Kto bogatemu zabroni?

– Racja. Dobrze chociaż, że Markus jest ogarnięty. Może załatwimy to szybko, sprawnie i wrócimy w try miga do domu.

Przywołuję w pamięci ostatnie spotkanie w Norwegii, na którym poznałam synów Knuta: Markusa – z drugiego małżeństwa szefa z Włoszką, Larsa – z trzeciego małżeństwa z Hiszpanką i Henrika – z czwartego małżeństwa z Norweżką. Podobno prezes ma też dziecko z pierwszą żoną Polką, którą poznał podczas zakładania naszej filii w latach osiemdziesiątych, ale na temat tego małżeństwa nikt nic nie wie. Ten rozdział życia Knuta owiany jest tajemnicą.

Nie ulega jednak wątpliwości, że nasz prezes to pies na baby. Co kraj, to kobita. Wszyscy z jego otoczenia wiedzą, że zdradzał, zdradza i będzie zdradzać, a mimo to zawsze trafi się jakaś naiwna istota, która postanowi zostać jego żoną. I trudno się dziwić, facet jest bajecznie bogaty, inteligentny. W dodatku, jak na swoje siedemdziesiąt pięć lat, nadal przystojny i w zadziwiająco dobrej formie – pomimo tego, że jest po operacji wszczepienia bajpasów.

Markus, z którym mam się spotkać w Grecji w celach inwestycyjnych, ma trzydzieści trzy lata i ogromny apetyt na życie. Podejrzewam, że to sprawka włoskich genów matki. Jest rozmowny, rozrywkowy i ma łeb do interesów (to ostatnie najwyraźniej odziedziczył po ojcu). Dobrze nam się ostatnio razem rozmawiało. Może jednak uda mi się go namówić do współdzielenia pokoju? Sprawiał wrażenie naprawdę wyluzowanego.

– Dobra, rezerwuj samolot, ale z pokojem się wstrzymaj – oświadczam. – Postaram się złapać Markusa przed wyjazdem i obgadać z nim kwestię zakwaterowania.

– Tym razem to Norwegia zajmuje się bookingiem. Z nimi rozmawiaj.

– Dobra, dzięki. Już do nich dzwonię. Na razie. – Rozłączam się i od razu wybieram numer do centrali naszej firmy.

SurvivaLove starcia [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz