Rozdział 40

1.6K 215 29
                                    

– W życiu nie jadłam niczego pyszniejszego. – Pochłaniam rybie mięso tak łapczywie, aż parzę sobie język i podniebienie.

Agnar nawet nie odpowiada, tylko pożera swoją porcję, mrucząc przy tym jak niedźwiedź.

Zapach pieczonej ryby unosi się nad ogniem. Zjedliśmy dopiero jedną trzecią tego, co zostało po wypatroszeniu, a ja już jestem pełna. Nie przeszkadza mi brak soli, cytryny, dodatków w postaci frytek, chleba czy surówki. Jestem zadowolona z tego, co mam. Dopiero w takich chwilach jak ta człowiek jest w stanie docenić dobra, z których nie zdaje sobie sprawy na co dzień. Pomijam wygodne łóżko, ciepły prysznic, mydło, szampon, pastę do zębów czy choćby maszynkę do golenia. Jestem to w stanie zaakceptować, że stopniowo zaczynam przypominać kobietę pierwotną – potargane, włosy, majty wyprane na ciele w wodzie morskiej, pojedyncze włoski na brodzie i meszkowaty wąsik, czarny jeżyk na nogach, pod pachami i w pachwinach. O tak, w miejscach intymnych zaczyna dziać się nieciekawie. Gdyby ktoś zobaczył mnie teraz nagą, mógłby wręcz zarymować: „Gęsty las, ciemny bór, weź tę pizdę w końcu zgól".

Bujne owłosienie to moja odwieczna zmora. Ojciec podarował mi je w genach wraz z ciemną karnacją. Dwa dni bez maszynki i pincety, a upodabniam się do wspomnianego wcześniej australopiteka. Próbowałam lasera – mam alergię. Przez trzy tygodnie od pierwszego zabiegu wyglądałam jak truskawka i tak kurewsko swędziała mnie skóra, że miałam ochotę ją z siebie zedrzeć żywcem. Nigdy więcej! Krem śmierdzi, depilator boli, plastry to czysty masochizm. Teraz oddałabym za nie półroczną pensję.

Ale to nic w porównaniu z uczuciem, które mnie prześladuje, kiedy myślę o wodzie pitnej i jedzeniu. Ich obecność w moim życiu wydawała się naturalna. Jak to możliwe, że ich nie doceniałam? Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo są istotne i niezastąpione? Miałam je za pewnik! Ile razy wyrzucałam resztki ziemniaków, zupę czy mięso po obiedzie, choć mogłam je wykorzystać do zrobienia kopytek, innej zupy czy gulaszu na następny dzień? Wylewałam wodę mineralną do zlewu, bo stała zbyt długo po otwarciu, a tak naprawdę była jeszcze zdatna do spożycia po zagotowaniu. Robiłam zakupy na wyrost, zawalając lodówkę jedzeniem, którego spora część ostatecznie lądowała w koszu, bo nie zdążyliśmy go zjeść przed upływem terminu ważności. Takie marnotrawstwo, taka szkoda, taka niegospodarność i krótkowzroczność!

Biorę kolejny kęs ryby i delektuję się smakiem oraz uczuciem sytości. Jestem taka szczęśliwa, że udało nam się ją złapać, upiec i zjeść, aż zbiera mi się na płacz. Dopiero teraz dociera do mnie, jak bardzo byłam głodna. I najwyraźniej mój żołądek drastycznie skurczył się przez tych kilka dni postu, bo nie zjadłam aż tak dużo, a czuję się naprawdę najedzona. Krew odpływa mi z całego ciała do żołądka, ogarnia mnie senność. Mimo to dokańczam to, co zostało na moim prowizorycznym talerzu, którym jest kawałek sosnowej kory. Czynię to z uśmiechem na ustach, w niepojętej błogości i wdzięczności do Boga oraz Agnara za sycącą strawę. Mój mózg zaczyna wracać do formy. Zaraz zacznę formułować myśli trzynastozgłoskowcem. Albo i nie. Bo gdy tylko przełykam ostatni kęs, zwalam się jak kłoda na piach i momentalnie zasypiam.

SurvivaLove starcia [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz