Muszę przyznać, że zgrany z nas zespół. Tym razem rozpalenie ognia zajmuje nam dosłownie kilka chwil. Agnar wierci, ja dmucham, dorzucam suchej trawy i voilà! Już się pali!
W pierwszej kolejności grzejemy wodę, bo oboje jesteśmy spragnieni. Zajadam figi (dużo fig), marząc o jutrzejszym wypróżnieniu. Tymczasem Agnar nadziewa wielką kozią nogę wyciągniętą z wiadra na naostrzony kij, zapiera go na dwóch innych rozstawionych po bokach i robi sobie prywatnego grilla.
Nie patrzę. Próbuję sobie wmówić, że to noga wielkiego kurczaka. I wcale nie zwracam uwagi na zapach, który wkrada się do moich nozdrzy, gdy tylko mięso zaczyna rumienić się nad ogniem. O Boże, chroń mnie od złego i pohamuj pokusę obżarstwa – modlę się w myślach, a wtedy Pan przychodzi mi z pomocą, bo Agnar zaczyna wyjmować kawałki kozła z wiadra, po czym wkłada je do reklamówki i zakopuje przy brzegu. Mało tego. Po schowaniu jedzenia w morskiej lodówce zabiera się za obrabianie skóry.
A grill pachnie. Nęci. Kusi. Tłuszcz topi się, opadając z syknięciem na rozgrzane drewno, a ja zajadam głód figami.
– Chyba gotowe. – Agnar zostawia skórę i okręca kij z udem nad ogniem.
Skwierczenie wtóruje burczeniu w moim żołądku. Pakuję kolejny owoc do ust. Jestem twarda, nie zjem koziołka. Nie! I już.
Radwan zdejmuje parujące mięso z ognia i odkłada je na korę, tuż obok mnie. Łypię. Ślinka mimowolnie mi cieknie. Zapach mnie przyciąga.
– Niech chwilę przestygnie. Tymczasem zagrzeję wodę – gada do siebie Agnar, po czym ustawia misę na ogniu i wraca do garbowania.
A ja jestem na skraju załamania nerwowego.
Już nie łypię, lecz gapię się bezczelnie na zrumienione olbrzymie udo jak hiena na padlinę. Ślinka już mi nie cieknie, wypływa z kącików warg i skapuje po brodzie.
Żołądek błaga o jedzenie, burczy, piszczy, skomle, zaciska się bezlitośnie. Nie wytrzymam. Jestem pioruńsko głodna. Wpycham sobie trzy figi naraz do ust. Zamykam oczy, wyobrażam sobie, że wtranżalam karczek z grilla. Wdycham aromatyczny zapach mięsa...
Dobiega mnie odgłos zlewanej wody. Uchylam powieki. Agnar odstawia miskę, wygarnia puszką spod ogniska popiół, dosypuje go do wiadra, po czym zanurza skórę w roztworze i ugniata ją delikatnie kijem.
– Zrobione. Pora na posiłek. – Idzie umyć ręce do morza, a ja mimowolnie spoglądam na mięso.
Moje ślinianki szaleją. Żołądek wariuje. Całe ciało krzyczy, że chce jeść. Litości!
– Zaraz pożresz moją kolację wzrokiem. Na pewno nie chcesz? – Radwan siada obok mnie i zaciąga się zapachem grillowanego uda.
– Nie. – Odwracam głowę w przeciwnym kierunku, a wtedy moja prawa gałka oczna robi mi psikusa i zerka ukradkiem na mięcho. Zez ekstremalny. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię.
Agnar wgryza się w udo i wydaje z siebie pomruk zachwytu. Zaczyna jeść, mlaska, wzdycha.
– Idealne. – Odgryza kawał mięcha i przeżuwa. – Może jednak się skusisz? – Wyciąga na wpół objedzoną nogę w moją stronę.
Walczę ze sobą. Walczę wytrwale. Walczę zaciekle...
I polegam.
– Daj. – Wyrywam mu jedzenie z dłoni i wżeram się w nie jak dzikuska.
Ten smak. Ten zapach. Ten aromat i soczystość. O święty Franciszku z Asyżu, patronie dzikich zwierząt, błagam o wybaczenie.
Jestem w raju. Jęczę, wzdycham, biorę kolejny gryz i następny.
– Zostawisz mi coś? – dopomina się rzeźnik.
Łypię na niego wzrokiem wygłodniałego psa, któremu chcą odebrać apetyczną kość. Zaraz zacznę warczeć.
– Okej. Poczekam. – Agnar unosi ręce w poddańczym geście, a ja pałaszuję dalej, aż trzęsą mi się uszy.
Czy mam wyrzuty sumienia z powodu kri-kri? NIE. Powiem więcej: jebać kozła! Gdybym wiedziała, że będzie tak nieziemsko pyszny i sycący, sama bym go już wcześniej ukatrupiła. Sorry, ale takie jest życie. Wygrywa silniejszy. Liczy się wola przetrwania.
O rany, jakie to dobre!
CZYTASZ
SurvivaLove starcia [WYDANA]
RomancePotyczki słowne, burzliwe starcia, elektryzujące slow burn i hate-love. Pikantna komedia romantyczna, która rozpali Twoją wyobraźnię i będzie trzymać Cię w napięciu do samego końca. Od początku miałam przeczucie, że ten wyjazd służbowy to będzie t...