Rozdział 49

1.6K 226 28
                                    

Muszę przyznać, że zgrany z nas zespół. Tym razem rozpalenie ognia zajmuje nam dosłownie kilka chwil. Agnar wierci, ja dmucham, dorzucam suchej trawy i voilà! Już się pali!

W pierwszej kolejności grzejemy wodę, bo oboje jesteśmy spragnieni. Zajadam figi (dużo fig), marząc o jutrzejszym wypróżnieniu. Tymczasem Agnar nadziewa wielką kozią nogę wyciągniętą z wiadra na naostrzony kij, zapiera go na dwóch innych rozstawionych po bokach i robi sobie prywatnego grilla.

Nie patrzę. Próbuję sobie wmówić, że to noga wielkiego kurczaka. I wcale nie zwracam uwagi na zapach, który wkrada się do moich nozdrzy, gdy tylko mięso zaczyna rumienić się nad ogniem. O Boże, chroń mnie od złego i pohamuj pokusę obżarstwa – modlę się w myślach, a wtedy Pan przychodzi mi z pomocą, bo Agnar zaczyna wyjmować kawałki kozła z wiadra, po czym wkłada je do reklamówki i zakopuje przy brzegu. Mało tego. Po schowaniu jedzenia w morskiej lodówce zabiera się za obrabianie skóry.

A grill pachnie. Nęci. Kusi. Tłuszcz topi się, opadając z syknięciem na rozgrzane drewno, a ja zajadam głód figami.

– Chyba gotowe. – Agnar zostawia skórę i okręca kij z udem nad ogniem.

Skwierczenie wtóruje burczeniu w moim żołądku. Pakuję kolejny owoc do ust. Jestem twarda, nie zjem koziołka. Nie! I już.

Radwan zdejmuje parujące mięso z ognia i odkłada je na korę, tuż obok mnie. Łypię. Ślinka mimowolnie mi cieknie. Zapach mnie przyciąga.

– Niech chwilę przestygnie. Tymczasem zagrzeję wodę – gada do siebie Agnar, po czym ustawia misę na ogniu i wraca do garbowania.

A ja jestem na skraju załamania nerwowego.

Już nie łypię, lecz gapię się bezczelnie na zrumienione olbrzymie udo jak hiena na padlinę. Ślinka już mi nie cieknie, wypływa z kącików warg i skapuje po brodzie.

Żołądek błaga o jedzenie, burczy, piszczy, skomle, zaciska się bezlitośnie. Nie wytrzymam. Jestem pioruńsko głodna. Wpycham sobie trzy figi naraz do ust. Zamykam oczy, wyobrażam sobie, że wtranżalam karczek z grilla. Wdycham aromatyczny zapach mięsa...

Dobiega mnie odgłos zlewanej wody. Uchylam powieki. Agnar odstawia miskę, wygarnia puszką spod ogniska popiół, dosypuje go do wiadra, po czym zanurza skórę w roztworze i ugniata ją delikatnie kijem.

– Zrobione. Pora na posiłek. – Idzie umyć ręce do morza, a ja mimowolnie spoglądam na mięso.

Moje ślinianki szaleją. Żołądek wariuje. Całe ciało krzyczy, że chce jeść. Litości!

– Zaraz pożresz moją kolację wzrokiem. Na pewno nie chcesz? – Radwan siada obok mnie i zaciąga się zapachem grillowanego uda.

– Nie. – Odwracam głowę w przeciwnym kierunku, a wtedy moja prawa gałka oczna robi mi psikusa i zerka ukradkiem na mięcho. Zez ekstremalny. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię.

Agnar wgryza się w udo i wydaje z siebie pomruk zachwytu. Zaczyna jeść, mlaska, wzdycha.

– Idealne. – Odgryza kawał mięcha i przeżuwa. – Może jednak się skusisz? – Wyciąga na wpół objedzoną nogę w moją stronę.

Walczę ze sobą. Walczę wytrwale. Walczę zaciekle...

I polegam.

– Daj. – Wyrywam mu jedzenie z dłoni i wżeram się w nie jak dzikuska.

Ten smak. Ten zapach. Ten aromat i soczystość. O święty Franciszku z Asyżu, patronie dzikich zwierząt, błagam o wybaczenie.

Jestem w raju. Jęczę, wzdycham, biorę kolejny gryz i następny.

– Zostawisz mi coś? – dopomina się rzeźnik.

Łypię na niego wzrokiem wygłodniałego psa, któremu chcą odebrać apetyczną kość. Zaraz zacznę warczeć.

– Okej. Poczekam. – Agnar unosi ręce w poddańczym geście, a ja pałaszuję dalej, aż trzęsą mi się uszy.

Czy mam wyrzuty sumienia z powodu kri-kri? NIE. Powiem więcej: jebać kozła! Gdybym wiedziała, że będzie tak nieziemsko pyszny i sycący, sama bym go już wcześniej ukatrupiła. Sorry, ale takie jest życie. Wygrywa silniejszy. Liczy się wola przetrwania.

O rany, jakie to dobre!

SurvivaLove starcia [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz