Rozdział 50

1.7K 216 59
                                    

Po uczcie od razu kładę się spać. Skała klifu zdążyła się już nagrzać, jestem najedzona, zadowolona, zmęczona i pełna optymizmu. Przykrywam się bluzą, obserwuję spod na wpół przymkniętych powiek, jak Agnar wyżyna skórę kozła, rozwiesza ją starannie przy ognisku, wylewa wodę z wiadra i...

Usypiam.

Budzi mnie stukanie, któremu wtóruje ból brzucha. Otwieram jedno oko. Świta, ale jest jeszcze bardzo wcześnie. Płomień harcuje w najlepsze, a Agnar wbija gruby pal w piach. Jeden z pięciu stojących już na plaży.

– Co robisz? – Przeciągam się, ziewam i czuję skurcz żołądka. O matko, ależ chce mi się kupę. Wiedziałam, że figi zadziałają.

– Szałas. Wstajesz? Przyda mi się pomoc. – Nawala puszką w drewno.

– Najpierw muszę za potrzebą. – Biorę kilka łyków ciepłej wody z misy, po czym wstaję i zauważam potężny stos naciętych gałęzi oraz pokaźnych pni. Kiedy on to naznosił?

– Spałeś coś w ogóle? – pytam, bo ja jestem totalnie niewyspana.

– Tak. Podaj mi linę.

Robię to, o co prosi, ale z trudem. Tak mnie rżnie w dole brzucha, aż trudno mi się oddycha. Będzie kupa stulecia.

– Co ci jest? – Radwan najwidoczniej zauważa grymas na mojej twarzy.

– Takie tam, trudne sprawy. Naprawdę muszę do lasu. – Czmycham do gaju w to samo miejsce co wczoraj, po drodze zbieram liście, a następnie kucam nad wykopanym dołem i... Nic.

Napinam się. Nic. Zapieram plecami o pień. Nic. Zaciskam i rozwieram zwieracze. Nic. A czuję, że chce mi się srać jak diabli! I to podwójnie! Pieprzony dzień świstaka czy co?

Nie daję za wygraną. Zmieniam pozycję. Łapię za drzewo. Przechylam się w przód. W tył. Na boki. Podskakuję w kuckach. Nogi mi zaraz odpadną! A ta pieprzona małpa nie chce wyleźć. Brzuch mnie rwie nieziemsko. Uda drżą. Czuję parcie porównywalne do porodu, ale jaśnie pani kupa upodobała sobie najwyraźniej dolny odcinek jelita grubego, bo nie zamierza z niego wyjść. Zaraz się poryczę.

– Dlaczego? Przecież zjadłam z kilogram fig. – Napinam się z całych sił, lecz nic nie drgnie. – Kurwa!!! Wyłaź, no!!! – wyję, ponowne parcie...

I gówno. A dokładnie gówna brak. Dyszę, sapię, kręci mi się w głowie. Kto by pomyślał, że zatwardzenie może być tak męczące. Nie poddam się. Wyprę cię, suko, a potem zakopię żywcem w tym pieprzonym dole.

– Wszystko w porządku? – Dobiega mnie niespodziewanie głos Agnara. Słyszę trzask gałęzi. Idzie tu!

Co on tu, kurwa, robi? Mówiłam mu, że muszę za potrzebą.

– Idź stąd!

– Nic ci nie jest?

– Nic.

– Na pewno?

Ja pierdolę. Co on nagle się zrobił taki troskliwy?

– Na pewno.

– Bo wołałaś.

– Nie ciebie.

– To kogo?

Zaraz go zabiję.

– Kupę! Mam zaparcie! Idź sobie i daj mi się wysrać w spokoju!

– Gdybyś mnie potrzebowała...

– Spieprzaj, Radwan!

– Dobra. Już idę. – Słyszę, że odchodzi.

SurvivaLove starcia [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz