Rozdział 27

1.4K 195 15
                                    

Cała się napinam, serce przyspiesza rytm, czuję, jak usta Agnara przywierają do miejsca ukłucia i zasysają skórę. Przeszywa mnie piekące rwanie. Wydaję z siebie syknięcie. Lecz on się nie cofa, zamiast tego przyciska wargi, pociąga nimi za skórę i... O Boże, czy to jego język? I co on robi zębami? Ponowne ukłucie. Po moim karku przepływa dreszcz, przemieszcza się przez dekolt, piersi i wnika aż do brzucha. Ból miesza się z dziwnym uczuciem ekscytacji. Serce bije coraz mocniej, oddech przyspiesza. Przez ułamek sekundy nachodzi mnie myśl, że może jednak jeżowiec był jadowity i to są skutki zatrucia toksynami. A wtedy moja głowa przekrzywia się mimowolnie na bok, a szyja wyciąga, jakby pragnęła więcej lizania, kąsania, ssania. Mocniej, intensywniej, dotkliwiej. Radwan wydaje z siebie gardłowy pomruk, pociąga skórę ustami, a następnie przygryza tak dogłębnie, aż drętwieje mi prawa strona ciała. Nie wzdrygam się, nie wycofuję, nie uciekam. Wręcz przeciwnie, instynktownie nadstawiam szyję jak pieprzona masochistka. Przymykam powieki, wzdycham. Nie chcę, żeby przestawał! Ja pierdzielę, już wiem, skąd u niektórych kobiet fascynacja wampirami. To jest, kurwa, podniecające. Twardnieją mi sutki! Czuję mrowienie w dole brzucha...

I nagle Agnar się odsuwa.

Chłód owiewa moją szyję. Jest wilgotna, piecze, tętni wspomnieniem gorących ust. Twarz mi płonie, serce wali ogłuszająco. Jasny gwint, co to było?

Radwan stuka mnie w ramię.

Odwracam się w stronę faceta, który zrobił mi najlepszą ratunkową malinkę w moim życiu, i od razu napotykam jego rozchylone usta czubek języka, a na nim malutki ciemny kolec.

Jest! Udało mu się!

Mam ochotę go uściskać. To znaczy Agnara, nie kolec.

Podnoszę wzrok na wpatrujące się we mnie niebieskie oczy.

– Wyciągnąłeś go. Dziękuję. – Moja ręka odruchowo wędruje w stronę małej igiełki, ale w ostatnim momencie zawieszam ją w powietrzu.

No chyba mnie słońce dzisiaj za mocno przygrzało. Co ja wyrabiam? Już mam ją cofnąć, kiedy Agnar chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga moją dłoń tak blisko swoich warg, aż czuję na knykciach jego oddech.

Rozszerzam oczy.

– Mam ją zabrać? – pytam z niedowierzaniem.

Przymyka powieki w niemym potwierdzeniu. Domyślam się, że obawia się ściągać maluteńki kolec tymi wielkimi paluchami, żeby go przypadkiem nie połknąć. Zwłaszcza że trudno jest pozbyć się takiego maleństwa ze śliskiego języka, kiedy ma się krótkie paznokcie. Moje nadają się do tego doskonale. Nie za długie, w sam raz.

– Nie brzydzisz się? To są paznokcie kobiety, która uwięziła cię na dzisiejszą noc na wyspie, bez jedzenia, picia i ciepłego posłania. – Poruszam palcami tuż przed jego twarzą z drwiącą miną.

Agnar zaciska dłoń mocniej na nadgarstku i rzuca mi ponaglające spojrzenie, mówiące „nie drocz się, babo, tylko zabieraj to coś z mojego języka".

– Dobra, już dobra. – Wyswobadzam rękę, przekręcam się i klękam naprzeciwko niego.

Moja twarz znajduje się teraz na wprost jego.

– Nie ruszaj się – ostrzegam i z precyzją chirurgicznego robota da Vinci przybliżam palec wskazujący do języka, po czym przesuwam po nim opuszką i chwytam paznokciami kolec. Zero wahania, żadnego drżenia, tylko to moje głupie serce, nie wiedzieć czemu, telepie się, jakby miało atak padaczki. Spokojnie, to stres. To był naprawdę chujowy dzień, ale już się skończył. Wszystko jest dobrze.

Wyciągam ostrożnie igiełkę i kiedy unoszę ją triumfalnie przed twarzą Agnara, dostrzegam, że jego źrenice są tak czarne i wielkie, jakby naćpał się amfy. Wbija we mnie wzrok, jego nozdrza są rozszerzone, usta nadal rozchylone. Przypomina dzikiego wilka, który lada moment rzuci się na swoją ofiarę. Co prawda wspominał, że jest wilczo głodny, lecz chyba nie aż tak, żeby posunąć się do kanibalizmu.

A kto go tam wie? Nie znam człowieka. Nic o nim nie wiem. Lepiej trzymać się z daleka, jeśli jest taka możliwość. Pomógł mi uporać się z jeżowcem, jestem mu wdzięczna, jednak ostrożności nigdy za wiele.

– I do dołka. – Wstaję, robię duży krok w tył, nie spuszczając oczu z Agnara, wygrzebuję stopą zagłębienie w piachu, po czym szybkim ruchem wrzucam kolec do dziurki i przysypuję.

Cały czas mam wilka na radarze. Ale ten najwyraźniej już stracił apetyt, bo wykopuje obok siebie większy dołek, wrzuca do niego pozostałości po kawiorowej uczcie, następnie strzepuje do niego koszulkę, wstaje, ubiera się i zasypuje dziurę.

I tak rozpoczyna się nasza cisza nocna.

Radwan od razu kładzie się spać, a ja w milczeniu zdejmuję mokrą sukienkę i wkładam lekko wilgotną bluzę, spod której wyciągam górę od kostiumu. Rozwieszam je na mojej prowizorycznej suszarce z patyków, po czym układam się skulona na boku między ogniem a nagrzanym głazem, tak że głowy moja i Agnara niemal się stykają.

Cholerka, miał rację z tym ekranem cieplnym. Jakbym leżała przy letnim grzejniku. Tylko w nogi zimno.

Nie widzę twarzy Radwana, ale gdy zamykam oczy, ta zjawia się przede mną jak żywa. Nie muszę nawet się wysilać, by dostrzec każdy detal – kształt nieco skośnych niebieskich oczu, prostego nosa, ostro zarysowanych kości policzkowych, kwadratowej linii żuchwy, szatynowego zarostu ze srebrnymi nitkami, zmierzwionych włosów z siwymi pasmami na skroniach... Słyszę i czuję całą sobą jego oddech. Jest równy, spokojny, głęboki. Sprawia, że otula mnie błogość i niepojęta senność. Robi mi się ciepło. Muszę być naprawdę nieziemsko padnięta, bo nie wiem nawet, kiedy zasypiam.

SurvivaLove starcia [WYDANA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz