Prolog

29 4 2
                                    

Maryin zastanawiała się, gdzie jest.

Och a mogła posłuchać tego leśnika z uszami fenka jak ją ostrzegał, żeby zabrała dodatkową butelkę wody! Nie musiałaby jeść tamtej rośliny, po której poczuła się gorzej, niż po zjedzeniu ślimaka jak miała siedem lat.

Dyskretnie uchyliła powieki: no na trawiasty płaskowyż to jej to nie wyglądało. Była w jaskini, która wyraźnie nosiła ślady ludzkiej obecności. O SZLAG. Matka ją zabije, jeśli wpadła w ręce-

- Ocknęłaś się. Wcześniej, niż bym tego chciał, ale przynajmniej nie będę cię musiał sam potem budzić. - sylwetka przesłoniła jej pole widzenia. Maryin stwierdziła, że może nadal uda jej się udawać śpiącą, chyba podziałało.

- A, czyli tak... No dobra, mi tam jedno, może tak nawet lepiej. - westchnął tamten, jakby oczekiwał tysięcy pytań i zaciekłej walki. Zaczął coś przygotowywać, nadal siedząc przy niej - Czyli Gildia, tja? Wy to zawsze wiecie, jak się uchlać skażonej wody albo zostać użartym przez jakiegoś pająka... albo zeżreć roślinę, która wygląda na taką, co ma dużo wody, ale w konsekwencji zatruć się, jak pewna tutaj osoba! - Maryin poczuła lekki rumieniec zażenowania pokrywający jej uszy, dostając opieprz - Że też Tighnari ma do was cierpliwość. Ja bym nie miał... meh co ja gadam, jakbym nie miał to bym was nie szukał.

Maryin nie spodobało się przetarcie jej ramienia materiałem nasączonym zimnym płynem. Znów uchyliła powieki w samą porę, żeby zobaczyć, jak nieznajomy zbliża do swojej twarzy strzykawkę i upewnia się, że w igle nie ma powietrza. Kiedy zniżył ręce do jej ramienia, odskoczyła i zaczęła kreślić ledwo zrozumiałe znaki rękoma, próbując wyartykułować coś poza "ty- won- niet- paszet-".

- Eeeeh czyli aż tak gładko nie pójdzie... - westchnął - Daj tę rękę, im szybciej podam ci tę surowicę tym lepiej dla ciebie.

- A spadaj! - przycisnęła dłonie do piersi a plecy do zimnej, kamiennej ściany za nią. Tamten tylko westchnął głęboko i opuścił dłonie na kolana, jednak nie zabezpieczając igły.

- Jak się wabisz? - spytał spokojnie.

- Chuj cię to. - odparła szybko.

- Staram się, żeby to nie wyglądało na porwanie. Bo nie jest, tam jest wyjście. - przesunął się kawałek i wskazał za siebie ale lekko w lewo, gdzie Maryin dostrzegła światło dzienne - Ale jak stąd wyjdziesz bez drugiej dawki surowicy, to toksyna z tamtej rosiczki ukatrupi cię w pięć minut. Nawet teraz została ci jakaś minuta, zanim zaczną się nieodwracalne zmiany w twoim ciele.

- I? - zaśmiała się nerwowo.

- I wolę tego uniknąć, bo twoja śmierć jest mi nie na rękę.

- No tak, nie pobawisz się zwłokami, co?

- Słucham cię? - zmarszczył nos.

- Nie udawaj, wiem, co chcesz zrobić!

- Czyli co? - oparł policzek na dłoni, świdrując ją oczami.

- Znajdą mnie tu, jeśli coś mi zrobisz. - odwróciła wzrok, wbijając go w podłogę.

- Odpływasz w świat fantazji, dziewczyno. - pokręcił głową - Ja tu jestem od leczenia doraźnego, którego w tym momencie potrzebujesz. Gorączka zaczyna się podbijać, twoje ciało desperacko stara się zneutralizować toksynę ale bez tych przeciwciał - obrócił strzykawkę w palcach - raczej mu się to nie uda.

- Nie boję się ciebie. - warknęła.

- To bardzo dobrze, w takim razie dasz sobie podać surowicę i uratować życie, tak? - spytał z nutką ironii, jednak przede wszystkim Maryin zobaczyła w jego oczach szczerą chęć, żeby tak było. Westchnął - Słyszałaś o Lekarzu z Wyżyn? - poczekał na jej reakcję, którą było skinienie głową - masz go teraz przed sobą.

Maryin zamarła. To było interesujące... słyszała o nim. Legenda głosiła że to duch który przyprowadza zbłąkanych do cywilizacji i surowo karze Łowców Skarbów którzy go spotkają, ale ten tutaj to człowiek z krwi i kości... Z drugiej strony, jak się nad tym zastanowić, jak duch miałby leczyć ludzi a potem ich odprowadzać do Gandharva Ville albo okolice, przecież bez ciała to nie ma sensu!

- Masz już tylko kilkanaście sekund zanim zacznie cię wyniszczać. - wyciągnął rękę przed siebie i machnął palcami, patrząc na nią prosząco - To mała igła, nawet nie poczujesz.

Maryin przełknęła ślinę. Na dobrą sprawę przecież wszyscy, którzy się z nim spotkali wychodzili ze spotkania cało...

***

- Huh?! - poderwała się do siadu, rozglądając się ze zdziwieniem po liściastym pokoju.

- Spokojnie, spokojnie, bo zawału dostaniesz. - skwitował lekko oschle leśnik siedzący na krześle koło niej.

- P-pan Tighnari! - momentalnie pobladła, sztywniejąc jak kłoda - Ja przepraszam, bo ja tego no-

- No no, teraz mi tutaj nie marudź i nie przepraszaj, bo powiem twoim rodzicom wszystko, co odstawiłaś. - pokazał jej kartkę zapisaną pochyłym, ledwie czytelnym pismem. Znajdowały się tam słowa: "Odwodnienie, zjedzenie rosiczki mięsistej - podano dwie dawki surowicy i kroplówkę nawadniającą. Powinna pozostać pod obserwacją."

Maryin skuliła się, uśmiechając się sztywno. Fenek przewiercał ją wzrokiem.

- A teraz gadaj. - Tighnari założył nogi i otworzył notatnik oraz wyjął ołówek.

- Hm? - bąknęła niepewnie.

- Co widziałaś? Od początku do końca, WSZYSTKO. Chyba, że chcesz, abym powiedział Gildii, co się z tobą stało.

- Nie! - wyrwało jej się. Jednak kiedy teraz o tym myślała, wszystko stawało się... mętne. Nie była w stanie przywołać do siebie twarzy ani ubioru Lekarza z Wyżyn... na dobrą sprawę na koniec przesłuchania Tighnari miał tylko transkrypcję plus-minus połowy rozmowy.

Przypiął karteczkę Maryin w miejsce, z którego ponoć została zabrana po zjedzeniu rosiczki, a potem wbił kolejną fioletową pinezkę w miejsce, gdzie została oddana. To samo miejsce, nie zmieniało się już od pół roku.

Jak daleko mogła znajdować się kryjówka tajemniczego jegomościa?

Jaki jest limit wagi osoby, którą może udźwignąć?

Po czyjej jest stronie?

Tighnari fuknął z rozdrażnieniem. Będzie musiał zaczepić w tej sprawie pewne blondwłose indywiduum...

Tak, tym razem, ten Moby Dick medycyny już nie będzie w stanie się kryć.

Corvus Cor - Lekarz z Wyżyn (Genshin Impact)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz