"Blada Luna uśmiecha się szeroko"

12 4 4
                                    

(Cytat z creepypasty pt ,,Blada Luna", polecam przeczytać; krótka i mało straszna, ale ma fajny klimacik)

Nic już nie bolało, ale przez jego powieki lekko przebijało się srebrzyste światło. Powoli przycisnął sobie rękę do piersi i nie poczuł nic. Nawet cichutkiego potykiwania rdzenia. Umarł. Świetnie...

Ale przecież nadal miał jakąś świadomość, prawda?

Otworzył oczy i podniósł się, widząc wokół pole bujnej, wysokiej do kolan, lśniącej w świetle księżyca trawy, pokrytej rosą. Jednak kiedy przesuwał po niej palcami, nie miał od tego mokrych rękawiczek. W oddali widział zamglone wzniesienia, a całkiem niedaleko coś, co wyglądało na miedzę z kilkoma drzewami posadzonymi daleko od siebie w szeregu. Jednak podstawę krajobrazu stanowiła soczysta trawa.

Wstał i przeszedł kawałek, przy czym okazało się, że jego lewa noga była całkiem zdrowa. Zaśmiał się pod nosem i zaczął biec, śmiejąc się coraz głośniej. Po chwili zatrzymał się raptownie i zrobił piruet, wywracając się na ziemię. Poczuł, że lekko wgłębiła się pod jego plecami, żeby zamortyzować upadek.

Patrząc w srebrną tarczę księżyca, wiszącą nad polem, Galin zorientował się, że do chuja pana nie wie, gdzie jest. Zorientował się też, że czuł się niesamowicie spokojnie. Tak jakby nic już się nie liczyło, jakby wszystko było już dobrze, jakby wszystko, co złe, już było.

- To tak wyglądają zaświaty? - szepnął sam do siebie - Nie, przecież nie mam duszy.

Jego uszu doszły kroki, chwilę potem szczęk lekkiego metalu. Poderwał się, widząc zakapturzoną postać, trzymającą w ręku latarnię, w której znajdowały się małe, świecące muszki. Postać wyraźnie kierowała się w jego stronę, lecz kiedy wstał, zatrzymała się, po czym machnęła na niego ręką.

Galin posłusznie podszedł do niej, lecz z każdym krokiem zwalniał. Coś mu się w tamtej istocie nie podobało.

- Kim jesteś? - spytał, kiedy zatrzymał się całkiem, kilka kroków od nieznajomego.

Postać nie odpowiedziała, znów kiwając zachęcająco ręką. Kiedy i to nie podziałało, sięgnęła pod płaszcz i wyjęła stamtąd bursztyn na rzemyku. Złapała za nitkę i wyciągnęła kamyk w jego stronę, a księżyc oświetlił znajdującą się wewnątrz czterolistną koniczynę.

- Skąd to masz? - spytał, chcąc zabrać przedmiot. Postać mu na to pozwoliła, więc Galin wsunął go do kieszeni. Wtedy pokręciła głową, po czym ręką pokazała tak, jakby przesuwała palcami po naszyjniku. Galin zarzucił sobie rzemyk na szyję i wyjął bursztyn spod ubrania, otrzymując skinienie aprobaty.

- Tooo... jesteś śmiercią? - odpowiedzią było pokręcenie głową na nie - Czyli czym? - wzruszenie ramionami - Umiesz mówić? - wzruszenie ramionami - To o co ci chodzi? - przechylenie głowy w bok i cisza - Rozumiesz, co mówię? - teraz już nic. Galin westchnął. Nie chciał zostawić tego kogoś samego po prostu odchodząc, ale jednocześnie niczego się przecież nie dowie.

- Piątka!

Obrócił się momentalnie, dostrzegając osobę przemierzającą trawę. Za jej ramieniem unosił się niebieski duszek podobny do ognika, z kilkoma czarnymi plamkami. Mężczyzna miał na twarzy wesoły uśmiech, a na czole opaskę z gwiazdą, która wyglądała znajomo... ha, cała jego postać wyglądała znajomo!

Przy świetle księżyca dwoje braci padło sobie w ramiona.

- Aaaw, słodkie. - doszedł ich trzeci głos, a Galin momentalnie spojrzał na nastolatka stojącego zaraz obok, trzymającego w rękach pudełko z deckiem do kart. Na jego ramieniu spoczywał identyczny niebieski duszek, tylko troszkę bardziej "ubrudzony" czarnymi plamkami - Młody zaraz do nas dojdzie, nadal spisuje skład chemiczny tej rosy. - Jedenastka kopnął kilka źdźbeł trawy.

Corvus Cor - Lekarz z Wyżyn (Genshin Impact)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz