Rozdział 5

71 12 18
                                    


      Zrywam się w momencie, w którym otwieram oczy. Orientuję się, że ponownie zostałam ułożona na łóżku. Staram się uspokoić. Opieram się plecami o wezgłowie. Na szczęście jestem sama w pokoju. Unoszę dłoń i przyglądam się świeżo założonemu opatrunkowi.

– Na twoim miejscu bym tego nie robił – słyszę, gdy próbuję go ściągnąć.

Wzdrygam się. Podążam wzrokiem do istoty stojącej przy drzwiach. Nie usłyszałam, kiedy się otworzyły. Tym razem ubrany jest w sweter, ciemne spodnie i skórzane buty. Na twarzy ma tę samą maskę co wcześniej. Zakrywa połowę twarzy.

– Kim jesteś? – pytam.

Na stoliku stawia duży kufel. Nie odpowiada. Wskazuję na swoją dłoń.

– Co to było? Czemu mi to zrobiłeś?

Przesuwa fotel i na nim siada. Jej milczenie zaczyna mnie irytować.

– Mogłeś mnie zabić! – zauważam nerwowo.

– Mogłem cię zabić? – powtarza zachrypniętym głosem. – Tak dziękujesz mi za uratowanie życia?

– Uratowanie życia? Przez ciebie mam znowu ranę na dłoni! Chyba kpisz, że będę ci za to dziękować!

Prostuje się, jakbym go uraziła.

– Nie masz pojęcia, co znajduje się w tych lasach.

Schodzę z łóżka i podchodzę do niewielkiego okna, za którym dostrzegam tylko ciemność. Marszczę brwi. Czyżby nie było tutaj żadnych zabudowań?

– Gdzie jesteśmy?

Cisza.

– Moja broń. – Odwracam się w jego stronę. – Oddaj mi ją i pozwól mi opuścić to miejsce.

Istota opiera łokieć na podłokietniku, pochyla lekko głowę i palcami zakrywa wargi. Spostrzegam, jak kąciki jego ust unoszą się do góry. Wnioskuję po tym, że nie zamierza spełnić moich żądań. Nie czekając ani sekundy dłużej, ruszam do wyjścia i wybiegam na szeroki korytarz pełen drzwi. Od razu wyłapuję schody na jego końcu. Zmierzam w ich kierunku. W tym samym momencie z ostatniego z pomieszczeń wychodzi jego wcześniejszy towarzysz. Nie zatrzymuję się – wślizgiem przemykam obok jego nóg i kopię go w plecy, nim zorientuje się, co się dzieje. Gnam po schodach prostodo drzwi wyjściowych.

Na zewnątrz bucha we mnie zimne powietrze i śnieg. Od lat go nie widziałam. Na naszych ziemiach był mróz lub mroźny deszcz, który wszystko niszczył. Biegnę w stronę pokrytych białym puchem koron drzew. Gdy jestem już pomiędzy nimi, zdaję sobie sprawę, że nie mam ani butów, ani płaszcza.

Mimo to przyśpieszam, ile sił w nogach. Chcę się znaleźć jak najdalej stąd. Po dłuższym czasie zwalniam, a gdy to robię, zaczyna przeszywać mnie zimno. Idę dalej, by nie zamarznąć.

Nagle gwałtownie się zatrzymuję. Zza drzewa wyskakuje brązowo-czarny wilk. Robię wielkie oczy, ponieważ jest o głowę wyższy niż ja. Z prawej strony wychodzi kolejny, tym razem biały, który wyszczerza zęby, spoglądając w moją stronę zielonymi ślepiami. Cofam się, a wilki podążają za mną. Zmarzniętymi dłońmi sięgam po złamaną gałąź leżącą pod moimi stopami, przygotowując się na ewentualny atak.

– Chcesz walczyć z nimi patykiem? – Słyszę głos za plecami.

Mężczyzna – ten, który był ze mną w pokoju – z zadowoloną miną do mnie podchodzi.

– Nie zbliżaj się – ostrzegam.

Wilki stojące nieopodal niego robią krok w moją stronę. Zaciskam mocniej dłoń na broni.

Tajemniczy LasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz