Rozdział 1

88 18 21
                                    

     

 Mroźny wiatr przeszywa moje zmarznięte ciało, gdy przemierzam Południowy Las w poszukiwaniu zwierzyny.

Kolejny bezowocny dzień poszukiwań powoduje, że tracę nadzieję. Wiem jednak, że nie mogę się poddać. Ostatecznie kieruję się na zachód, tam, gdzie prastare legendy przestrzegają przed wejściem.

Tylko parę razy stawałam na skraju tej niebezpiecznej krainy. W trakcie jednej z najgorszych pór roku – zimie – w naszym lesie brakowało zwierzyny. Pustoszał wtedy, jakby wszystkie zwierzęta zostały wezwane na inną, zakazaną część ziem. Niegdyś piękne miejsce, w którym magiczne stworzenia żyły w zgodzie z ludźmi, słynie teraz z mroku i niebezpieczeństwa. Mieszkają w nim dzikie potwory, które mrożą krew w żyłach najodważniejszych. Według opowieści szanse na powrót żywym są niewielkie. Tylko nielicznym udaje się wrócić do domów, ale nie są już tacy jak przedtem.

Wracają bladzi, wychudzeni i zniszczeni tak, że strach jest na nich patrzeć. Niektórzy mówili, że coś ruszało się im pod skórą, a jeszcze inni, nieliczni, stali się posiadaczami dwóch malutkich, okrągłych wgłębień, znajdujących się w niewielkiej odległości od siebie. Zarażonych uważano za obłąkanych. Obawiano się ich, ale – na szczęście lub też nie – umierali w bardzo krótkim czasie, ponieważ uzdrowiciele nie znali sposobu na to, by im pomóc. To oni zresztą nazwali tę nieznaną chorobę „mroczem" – na znak złowieszczej ciemności, jaka panowała w Zachodnim Lesie po zmroku.

Przystaję i spoglądam na mur sięgający od północy do południa Isidrul. Przedwieczni przodkowie postawili go jako ostrzeżenie, by nikt nie odważył się przekraczać tej granicy. Nie przypuszczali jednak, że z biegiem lat biały kamień skruszeje i utworzą się w nim wyrwy, umożliwiające przejście na drugą stronę.

Idę kilka metrów wzdłuż niego, a potem kucam i odsuwam szary głaz, który kiedyś przyniosłam znad rzeki.

Gdy niewielki tunel staje przede mną otworem, ściągam z pleców kołczan i ruszam przed siebie. Po drugiej stronie muru las jest cieplejszy, jakby zima nie raczyła w nim zagościć. Idąc w głąb, znów zarzucam kołczan przez ramię. Nie boję się tutaj przebywać, choć czasem przez moje ciało przechodzi niekontrolowany dreszcz niepokoju.

Przystaję bezszelestnie przy niewielkiej polanie, gdy dostrzegam dwie łanie pasące się na jeszcze zielonej trawie. Wyciągam jedną z dwóch drogocennych strzał, starając się być cicho. Jeśli szczęście mnie nie opuści, zdążę wystrzelić jedną za drugą, nim zorientują się, co się dzieje.

Zakładam strzałę na łuk i napinam cięciwę, celując w łanię po lewej. Jeśli uda mi się ją upolować, przez dłuższy czas z Alice nie będziemy musiały głodować. Mogłabym większą część mięsa zasuszyć, a z reszty zrobić gulasz. Część skóry sprzedałabym na targu, a z reszty uszyłabym spodnie. Muszę trafić... nie ma innej opcji.

Przymykam oczy. Wstrzymując oddech, uspakajam drżące dłonie. Cięciwę i powietrze zalegające w płucach wypuszczam równocześnie, a strzała mknie na spotkanie z łanią.

Osiąga swój cel z brutalną szybkością. Szybko sięgam po kolejną i strzelam w stronę drugiego zwierzęcia, ale chybiam. Gdy robię niewielki krok, łania unosi głowę, poruszając uszami. Wyłapuje mój nikły ruch. Zanim zdąży zareagować, rzucam nożem prosto w jej szyję. W ten sposób łania upada o dwa kroki od pierwszej.

Podbiegam i dobijam pierwszą z nich. Wyciągam strzałę z truchła i podchodzę do drugiego zwierzęcia po nóż. Ta łania patrzy na mnie przeszklonymi, przerażonymi oczami, więc pewnym ruchem ukrócam jej cierpienie. Kątem oka wyłapuję drugą ze strzał, a westchnienie ulgi wymyka mi się z ust. Posiadam tylko te dwie i stary, wysłużony łuk. Ach! Ile bym dała za to, żeby móc kupić nowy. Niestety nie mogę sobie na niego pozwolić.

Tajemniczy LasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz