Córy Frei

16 3 2
                                    


- Czy znasz to miejsce? – spytał starzec, opierając się ciężko o drewnianą laskę. Przystępował z nogi na nogę, próbując znaleźć wygodną pozycję dla schorowanych kości.

- Znam. Matka mi opowiadała, jak byłem mały. To tutaj rusałki wychodzą na żer, prawda, dziadku?

- Prawda. Wiesz dlaczego?

- Zniszczyliśmy ich las. Ludzie zostawili jezioro i ciągnącą się od niego rzekę w spokoju, bo to jedyne źródło czystej wody w obrębie kilkudziesięciu kilometrów – odpowiedział wysoki chłopak, uważnie lustrując nieruchomą taflę.

- Zgadza się. – przytaknął dziadek z westchnieniem. – Jak ledwo odrosłem od ziemi przybiegłem tu kiedyś w nocy. Twoja prababka nic nie wiedziała, smacznie spała. Nasłuchałem się historii o pięknych pannach, pląsających wśród wód, gdy księżyc jest w pełni i chciałem zobaczyć to na własne oczy. Młody byłem, głupi... – pokręcił głową, próbując odgonić wspomnienia.

Oczy jego wnuka zaświeciły się. Był akurat w wieku, w którym dziewczyny zaczynają być interesujące. Zapragnął usłyszeć historię dziadka, aby móc przekazać ją kolegom ze szkolnej ławki. Słuchaliby z wypiekami na twarzy, a Antek wreszcie miałby czym się wykazać.

Starzec nabrał powietrza w płuca, szykując się do opowieści. Otwierał już usta, gdy nagle zrezygnował. Oddalił się bez słowa, zostawiając chłopca samego. Antek jeszcze długo słyszał stukot laski dziadka o wybrukowaną ulicę.

- No to nie. – burknął sam do siebie. – Sam tu sobie przyjdę i zobaczę – postanowił, po czym z uśmiechem zatopił się w marzeniach o tańczących pięknościach.

***

Beton przybierał coraz ciemniejszy odcień szarości. Krople deszczu miarowo uderzały o podłoże, tworząc miniaturowe rozbryzgi. Szum przyjemnie maskował łoskot poruszających się po drodze maszyn i świst ustrojstw, zbierających śmieci walające się po ulicy. Ludzie czuli respekt do ogromnych gór metalu i uskakiwali, gdy tylko się do nich zbliżali. Niejednokrotnie widzieli ambulans pędzący na pomoc komuś staranowanemu przez jedną z własności FreyTeku. Wypadki były natychmiast tuszowane, nie pojawiała się żadna wzmianka w mediach. Poczta pantoflowa miała się jednak dobrze. Ludzie woleli schodzić w cień, dmuchając na zimne.

Antek biegiem wyminął unoszące się nad asfaltem samochody. Było już grubo po godzinie czternastej. Pół godziny temu miał stawić się w mieszkaniu dziadka, żeby pomóc mu segregować stare dokumenty. Inaczej wyobrażał sobie spędzenie soboty – planował iść z Serafinem, najlepszym przyjacielem, do galerii handlowej na pokaz najnowszego modelu tytanowej deskorolki. Z ciężkim sercem musiał z tego zrezygnować, ale szedł do staruszka z duszą na ramieniu. Miał zamiar wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji na temat rusałek żyjących w ostatnim skrawku lasu, jaki się ostał w mieście.

W pędzie nie miał czasu się rozglądać ani zwracać uwagi na to, co dzieje się wokół niego. Gdyby zatrzymał się chociaż na sekundę na wzięcie oddechu, zauważyłby, że z przystanku aerobusowego obserwuje go niepokojąco wysoka kobieta, otoczona dziwnym blaskiem.

***
Szept.

Nawołuje go.

Nie daje mu spać. Nie daje mu jeść. Nie daje mu żyć. Jest jedynym, co siedzi w jego głowie. Czuje, że wariuje.

Nie może tak dalej.

Oddaj nam to, co obiecałeś. Przyszedł czas zapłaty...

***

Wzdrygnął się, czując na nagich przedramionach nieprzyjemny ziąb. Sunął po ciele niczym mrówka, obrzydliwie łaskocząc zmarszczoną latami skórę.

Córy Frei | ONESHOTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz