Prolog

190 14 15
                                    

   Niebo wisiało nade mną niczym wieko trumny, kiedy wyślizgnęłam się w mrok. Zostawiłam w tyle mury mojego więzienia i pobiegłam przez las, nie słysząc nic prócz bicia własnego serca.

Byłam osłabiona. Nie miałam pojęcia, czy dałabym radę dotrwać do rana, jednak liczyło się tylko to, że wreszcie uciekałam od cieni, które strzegły posiadłości za moimi plecami. Dawno temu straciłam nadzieję na wolność, bo nawet śmierć nie miała dla mnie litości, lecz tej nocy los znowu był w moich rękach.

Nienaturalna ciemność zaczęła opadać, wchłaniane w czarną ziemię. Noc pozostała jednak ponura. Nawet jeśli gwiazdy miałyby szansę zamigotać zza gęstych chmur, ich magia umarła dawno temu. Pozostawiła po sobie tylko marną iskrę zamkniętą w moim ciele.

Byłam jedyną nocną elfką, która przetrwała nadejście ery Mroku.

*

     Gdy dotarłam do rzeki, zaczynało świtać. Przyćmiony chmurami blask słońca uspokoił nieco bicie mojego serca, ale kiedy między drzewami zaskrzeczały kruki, dźwięk ten był jak szydzący ze mnie śmiech. Ptaszyska wzbiły się ku niebu, zdradzając moją obecność i przypominając mi, że nawet w świetle dnia nie byłam bezpieczna.

Światem rządziły bestie stworzone z mroku, który nigdy nie powinien był przedostać się przez Wrota Otchłani.
Niszczycielska siła zatruła niemal wszystko, przynosząc koniec rasie Nocnych. Chociaż pozostałe elfy zdołały pasmem gór odciąć się od leża potworów, po zachodzie słońca nikt nie był bezpieczny.

W pośpiechu przepłukałam dłonie w lodowatym strumieniu, zmywając z nich zaschniętą krew. Wciąż miałam przed oczami twarz chłopca, którego nie udało mi się uratować. Którego musiałam zostawić na pewną śmierć.

Leśnych elfów służących w posiadłości, często spotykał okropny los. Tylko ja, jedyny więzień Namiestnika Czarnej Ziemi, byłam zbyt cenna, żeby zabić mnie dla zaspokojenia głodu, ale Mroczni nie znali litości. Zatruci przez tą samą siłę, która doprowadziła do upadku magii, żyli napędzani żądzą krwi. To oni zmieniali w koszmar życie każdej istoty, której oczy nie były szkarłatne, jak ślad pozostawiony na tafli wody przez moje dłonie.

Gdy ruszyłam wzdłuż brzegu, południowe szczyty coraz wyraźniej rysowały się na tle jaśniejącego nieba. To one oddzielały Czarną Ziemię od Zielonej Krainy, do której zamierzałam uciec. Wykorzystując jedną z nielicznych przełęczy wydeptaną przez kopyta ponurych rumaków, zamierzałam dostać się na tereny nieprzesłonięte północną mgłą.

W ciągu dnia, ryzyko natrafienia na Mrocznych było mniejsze, ale po zmroku czerwonoocy wciąż najeżdżali tamte tereny. Jeśli miałam mieć jakąkolwiek szansę na pokonanie gór, musiałam to zrobić, gdy marne światło dnia wciąż przeganiało cienie.

Lodowaty wiatr chłostał po twarzy, przenikając przez ubranie. Nawet gruby materiał mojej sukienki nie dawał rady zatrzymać ciepła. Nie baczyłam jednak na drętwienie kończyn. Utrzymywałam pośpieszne tempo, dopóki las nie zaczął ciemnieć.

Nawiedzony gąszcz wyglądał, jakby nie zamieszkiwało w nim żadne, żywe stworzenie. Większość zwierząt czmychała bowiem z ziem rządzonych przez demony nocy, co zmieniało krajobraz północy w dolinę śmierci.

Iglaste drzewa pokrywały większość terenu. Ustępowały jedynie martwym jeziorom i spływającym z gór potokom. Główny szlak prowadził prosto to miasta i tak samo jak reszta krainy, wyglądał na zapomniany. Mroczni nie budowali wiosek. Większość zamieszkiwała mgliste centrum. Tylko ci wyżej postawieni posiadali posiadłości rozrzucone po okolicy. Otoczone mrokiem domostwa, należały do najgroźniejszych przedstawicieli tej rasy.

Migotanie w Mroku. [Zakończone - Przed korektą]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz