jeden

222 19 47
                                    


Byliśmy kataklizmem, jednym wielkim.

Klęską, upadkiem, tragedią nie do opisania — olbrzymim zawodem, przyczyną powodzi; łez z buzi kąpiących, wrzasków krzywdzących, setek ludzi ginących. Żyliśmy w świecie bez jutra, każdy z nas był bosy, aż nagi. Wczoraj było zimne, dziś parzyło, o jutrze nie było mowy. Słońce nie zawsze zachodziło, nie dla każdego.

    Koko mówił mi, że noc jest tylko po to, by ludzie mogli dokładniej obliczać do własnego końca. By odróżniać daty, na kalendarzu pisać, ile jeszcze przyszło nam żyć. Kochał noc, koniec dnia, i kochał też mnie. Nie powtarzał tego często, wprawdzie może raz na tydzień — nie więcej — ale całował mnie po całym ciele, dotykał samymi opuszkami palców, patrzył na mnie i milczał, a ja z tej całej miłości pękałem.

    Często powtarzałem mu, że jestem Seishu, nie Akane, ale on nie słuchał.

    Kochał we mnie nią, nie mnie samego, tworząc w nas masę strachu okropnego, wyrwę tworzącego, w bólu nas zamykającego.

    Raz jedyny przysiągł, że o Akane zapomniał już dawno temu i teraz jestem tylko ja i ja. Ja i on, my, my razem wzięci, razem liczeni, ale ja wiedziałem. Słyszałem. Czułem. Rano budził się na mokrej od łez poduszce z rozmazanym, niezmytym tuszem. Tuliłem go do siebie, ale kto utuli mnie. Kto pozbiera ostatnie kawałeczki, które ze mnie zostały. Oh, Panie Boże, czemuś ludzi zakochanych pogrążył w smutku, pozwolił im własne odbicie lustrzane gubić i nie odnajdywać.

    Czemuś w ludziach powołał nieokiełznany kataklizm. Pytam ja ciebie, odpowiedz.

    Przyznaj się do błędu tworzenia ludzi. Nigdy nie powinniśmy istnieć.

    Mieliśmy dziewiętnaście i osiemnaście lat, żyjąc w tym jak w wieczności. Wieczory, kiedy mnie odwiedzał, były wycięte. Spisałem je wszystkie na papierze — tak, jak robię to teraz — i płaczę, i drżę, i szukam go, pytam, gdzie jest i czemu nie odbiera. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Zimno mi. Marznę tylko, gdy mnie nie dotyka.

    I gdy zrobił to po raz pierwszy, gdy wiedziałem już, że chcę go całego, chcę się nim cieszyć, nasycić, wypełnić, płakał. Całował mnie jak chciałby całować ją, mimo że ja myślałem wtedy tylko o nim. Pozwolił mi się dotykać, nieustannie płacząc.

    Zastało się to daleko we mnie i nienawidziłem, gdy płakał — wtem dostawałem szału i ryczałem bardziej niż on sam. Bo on płakał za nią, a ja za nim, ale nikt nie płakał za mną.

    Codziennie powtarzałem, że go kocham. Wpierw dziękował i słodko całował mnie w usta. Później już tylko mnie całował. Aż w końcu na te słowa mnie rozbierał; po kolei zdejmował mi spodnie, bokserki — o koszulce czy bluzie często zapominał — i sam pozbywał się ubrań. Chciałbym nazwać to kochaniem się, ale on prawdziwie nigdy mnie nie kochał. Dlatego był to tylko seks, różnie dla nas znaczący. Pierwszy raz zrobiliśmy to, gdy ja miałem siedemnaście, on szesnaście lat. Był tak za nią stęskniony, że nie zwracał uwagi na to, że nie jestem dziewczyną.

    Minęły dwa lata, Koko już sam nie wie, co to miłość, zakochanie. Zapomniał, porzucił to gdzieś daleko za sobą. Im dłużej i częściej zaczynałem mówić mu, że szaleńczo go kocham, tym bardziej pragnąłem go na własność. Chciałem mieć go całego, a nie tylko maluteńki skrawek. Gdy byliśmy okropnie pijani, pierwszy raz powiedział, że też mnie kocha. Wiedziałem, że kocha we mnie Akane, że szuka niej we mnie, dogląda się podobieństw. Mimo całej tej świadomości, zostaliśmy razem.

    Popadał w paranoję z każdym dniem, w którym nie mógł jej mieć. Liczył noce, doczekiwał końców miesięcy, nowego roku. Błąkał się, w czasie próbował znaleźć ukojenie.

    Kto mu, biednemu, powie, że nie tędy droga. Że odpuszczenia nie powinien szukać w kolejnych dniach, a w dzisiaj. Teraz spojrzeć w lustro, przyznać sobie, że ona zmarła, że leży głęboko, głęboko w ziemii przykryta cudownymi kwiatami i zdobionym marmurem.

    I niech mi kto uwierzy, od kiedy go kocham, wszystko smakuje obrzydliwą klęską.



—————————————
ta książka wyszła tak randomowo XD

jest pisana mega na chillu, gdy akurat coś wpadnie mi do głowy i mam ochotę to gdzieś zamieścić, dlatego nie spodziewam się tu niezwykle rozbudowanej fabuły i masy mądrości

a tytuł powstał na lekcji historii, gdy się o krzyżakach uczyłam

Kataklizm ||Kokonui||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz