dwa

118 13 30
                                    


I nie wiem, czy w tamtym czasie odchodziłem już od zmysłów, czy jeszcze nie. Bylem skórą, kośćmi i odrobiną tłuszczu, niczym więcej. Nie nienawidziłem się. Nic o sobie nie myślałem — po prostu byłem. Byłem i wciąż jestem; żyję, oddycham, piszę, od czasu do czasu coś zjem i zadzwonię do Koko, gdzie jest. Nie odbiera od siedmiu godzin. Goni za nią?

Za tymi dniami, straconymi? Gdy jeszcze tu była. Nie rozmawiamy o niej prócz moich wspomnień, że jestem Seishu, nie Akane. Zwykle mówiliśmy najokropniejsze rzeczy po seksie, a uprawialiśmy go często. Ja siedziałem na skraju łóżka jeszcze nagi z tylko kocem na biodrach i papierosem w dłoni. Koko nie wychodził spod kołdry, czasem prosząc o parę buchów albo żebym podał mu jego paczkę, to też sobie zapali. Miał mokre od potu włosy, zmęczoną twarz, brzydką skórę na buzi i malinki od szyi w dół.

„Co jest?" zapytał raz na mój mętny widok, wyjmując z paczki papierosa i wsadził go do popękanych ust. Powiedział moje imię, by przypomnieć mi, że zadał pytanie. Odpowiedziałem, że jestem po prostu zmęczony. Przemęczony, okropnie wycieńczony — tego nie powiedziałem. Wyjął jeszcze niedopalonego papierosa z ust i kazał mi się do niego przybliżyć. Zrobiłem to, wtedy zaczął mnie całować, dotykać, sunąć ostrymi paznokciami po ciele, szeptać do ucha naprawdę durne rzeczy. Byliśmy skóra przy skórze i dusza przy duszy, a on mimo wszystko myślami był daleko, daleko ode mnie.

Straciłem to, kim byłem. Nie jestem, kim Koko chciałby, żebym był. I ja sam też niczego tak na świecie nie pragnę, jak po prostu nie być sobą.

    Chodziliśmy do innych szkół. Zwykle po zajęciach czekałem przy bramie, aż Koko po mnie przyjedzie; nawet jeżeli kończył lekcje później niż ja, zrywał się z nich, żeby mnie odebrać. Ludzie o nas gadali. Widzieli, jak na siebie patrzymy, pamiętali nas, pijanych, całujących się na zakrapianych imprezach i idących po schodach na górę. Później byliśmy już w związku i mówili o nas jeszcze więcej — nigdy wiele o tym nie myślałem. Bo kim oni byli, żebym ich słuchaj. Jaką wagę mieli w mojej głowie, bym pragnął zmiany. Kochałem Koko i kochałem to, co między nami było. I nikt nie wmówi mi, że powinniśmy przestać, zerwać, zmienić się, odejść.

    Oh, jak dobrze miałem ułożone w głowie. Żyłem swoim życiem, a nie tym, jakim moje życie widziano. Kochałem i wciąż kocham.

    Okropna była we mnie jedynie tragiczna nienawiść do Akane. I, dobry Boże, tak bardzo chciałbym dobrze ją pamiętać, ale nie potrafię. Tłukłem wazony na jej marmurowym nagrobku i rwałem drogie kwiaty na strzępy. Później popadałem w szał, darłem się na cały cmentarz, zaklinając siebie, ją, Koko. Niech odda mi chociażby odrobinkę jej miłości, niech odejdzie do diabła i pozwoli mu kochać mnie, nie ją.

    Ostatnie światełko żarzące się na zniczu zgasło, a Koko przytulił mnie od tyłu. „Kocham cię, naprawdę cię kocham" powiedział, ja ryczałem i szarpałem się w każdą bożą stronę. Kopałem go i ziemię, chwytałem za ubrania swoje i jego i próbowałem drzeć, ale brakło mi sił. Wrzeszczałem, on trzymał mnie szczelnie. Opadłem i cichutko łkałem, mając zakneblowane ręce, by trzeć powieki. Zamknąłem oczy, usta zaszyłem igłą i nitką i byłem tam, w jego ramionach, w jego szczelnych ramionach, lulany na prawo i lewo. Cali brudni byliśmy w czarnej ziemi. Przyłożył moją buzię do jego piersi i dłonią objął mnie całego.

    „Kochasz ją, nie mnie" wydusiłem z siebie, a Koko ścisnął moje ciało, aż bolało. Odpowiedział „kocham ciebie i tylko ciebie". Zamilkłem.

    Byłem zatruty i wyżary od środka. Zgniłem jak zapomniany owoc. Wyciągałem ręce ku gwiazdom, wtem one spadały. Niebo waliło mi się na głowę, tłukąc mnie, zdzierając, niszcząc, zgniatając, mordując. I przy tej zbrodni ani kropli krwi mi nie ubyło.

    Razem zaczęliśmy brać benzo. Kupowaliśmy od Hanmy recepty i szliśmy z nimi do apteki, kupując po dwie, trzy paczki. Zazwyczaj był to Xanax. Dniami mieszaliśmy go z alkoholem, uprawialiśmy seks i szliśmy spać. Następnego dnia nie pamiętaliśmy ani sekundy z wczoraj. Budziłem się blisko niego, wtulony w jego ciało cały zdrętwiały i otępiały. Całowałem go, gdy jeszcze spał, sunąłem dłońmi wzdłuż jego rąk i tułowia, wplątywałem palce w jego kruche i suche jak siano włosy. Składałem pocałunki na całym jego sinym ciele, ale nigdy nie zrobiłbym z nim czegoś więcej przed tym, jak się obudził. Kochałem go nazbyt.

    Życie w nie swojej miłości bywało dziwaczne. Jakbym nie istniał. Żył za kogoś innego, był zastępstwem — i tak właśnie było, nieważne ile razy Koko obiecałby mi, że nie pamięta o Akane. Powiedziałem „pokaż mi to. Pokaż, że kochasz tylko mnie". Siedzielismy na łóżku w bialutkiej pościeli. Dotknął mojej bladej twarzy, przejechał kciukiem po szorstkiej bliźnie, pocałował mnie w czoło. „Mógłbym wejść do następnych stu płonących domów i z każdego jednego wyciągnąłbym ciebie i nikogo innego". Zetknęliśmy się czołami i ciało przy ciele drżeliśmy w całej tej miłości. „I poszedłbym za tobą wszędzie, nawet do grobu". Całowaliśmy się miękko, delikatnie, bez pośpiechu i w kochaniu się po sam nasz koniec, koniuszek.

    Wciąż mu nie wierzyłem.

    Złapałem za krańce mojej koszulki, wiedząc, że znowu pójdziemy do łóżka, że zrobimy to, co zwykliśmy robić, ale on zatrzymał moje dłonie i kazał mi przestać. „Miłość nie polega tylko na tym, Inupi" tak powiedział i przewrócił mnie na plecy, a ja wpadłem tyłem głowy w poduszki. Składał pocałunki na mojej buzi i szyi, nie chyląc nawet rąbka moich ubrań, bym był nagi.

    Wtem jakby z Nieba do mnie przemówiono, uświadomiłem sobie coś, czego od dwóch lat nie potrafiłem przyznać własnemu odbiciu. To we mnie był problem. To w mojej głowie źle się działo, aż wmawiałem sobie swoją prawdę. Jej śmierć utkwiła głęboko, głęboko we mnie i osiedliła się zgnilizną i martwicą.

    Koko kochał mnie, nie ją — i nie znosiłem siebie za to, że wciąż mu nie wierzyłem.

    Całą noc płakałem, ryczałem wręcz i wołałem do Boga o pomoc. Nikt mi nie odpowiedział. Nikt ani nic. Albowiem w potrzebie znalazłem się w Niebie i było ono kłamstwem.


————————————
dragon age to zdecydowanie moje drugie życie

wiem, że rozdziały są okropnie krótkie, ale właśnie taką wizję miałam na tę książkę. mają one około 1k słów, kiedy zazwyczaj piszę coś około 3-4k, ale z drugiej strony sceny nie są aż tak opisowe, żeby nie starczyło to na ukazanie czegoś

miłej nocy misie, możecie powiedzieć, co robiliście dziś, co będziecie robić jutro

Kataklizm ||Kokonui||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz