Rozdział V

32 9 5
                                    

Pięć lat wcześniej...

***

P.o.v Riley:

- Kochanie, wstawaj. Spóźnisz się do szkoły-usłyszałam wołanie mamy, dobiegające z kuchni.

Otworzyłam oczy i się przeciągnęłam. Głowa mnie bolała po wczorajszej imprezie, ale nie tak bardzo, żeby nie iść do szkoły.

Wstałam z łóżka, podeszłam do komody, wyciągnęłam swoje ulubione ubranie, założyłam je i zeszłam na dół, do kuchni.

Mama robiła śniadanie dla mnie i dla mojego taty. Mogła robić to śniadanie dla mojego młodszego brata, ale niestety, zmarł pięć lat temu.

- Hej, mamo-przywitałam się.

- Cześć, skarbie. Cieszysz się, że to ostatni dzień w szkole?-zapytała mama.

- Jak to ,,ostatni"?-zapytałam, zdziwiona.

- Coś się dzieje na świecie. Rząd uruchomił program ,,Wyludnienie". Mówi, że chce zatroszczyć się o ludzkość. Nie mam pojęcia, o co im chodzi, ale ponoć mamy przenieść cię w bezpieczne miejsce-wyjaśniła mama.

- W bezpieczne miejsce, czyli gdzie?-dopytywałam się mamy.

Po chwili do kuchni wszedł ojciec.

- Lepiej, żebyś nie wiedziała za dużo, Riley. Ale bądź spokojna. Tam, gdzie cię zabierzemy, będziesz bezpieczna-powiedział ojciec.

- A wy? Co z wami będzie?-zapytałam ojca.

- O nas się nie martw. Ważne, żebyś ty była bezpieczna. Jesteś taka podobna do Maksa-odpowiedział ojciec, kończąc temat.

Niezbyt wierzyłam ojcu, że jestem podobna do brata. Owszem, byliśmy bliźniakami, ale on był zawsze taki dziecinny, kiedy ja zajmowałam się sprawami godne nastolatki. 

Rodzice nigdy mi nie powiedzieli, co się stało z moim bratem.

- To, kiedy wyruszamy?-zapytałam.

- Jak tylko zjesz śniadanie-odpowiedziała mama.

Po kilku minutach byliśmy już w drodze. Widziałam Biały Dom i Lincoln Memorial. Co chwila pytałam się rodziców, gdzie tak dokładnie jedziemy, ale oni ciągle odpowiadali, że niebawem się przekonam.

Po chwili zatrzymaliśmy się przed Washington National Cathedral. 

- Po co tu przyjechaliśmy? My przecież nigdy nie jeździliśmy do katedry-powiedziałam, lekko zmieszana.

- Zobaczysz, Riley. Spodoba ci się-powiedział ojciec, wysiadając z auta.

Moja mama zrobiła to samo, w końca ja też wysiadłam z auta. Weszliśmy do katedry, gdzie spotkaliśmy się z księdzem. Ten zaś zaczął nas prowadzić krętymi schodami na sam dół. Po chwili się zatrzymaliśmy.

- Tylko dziewczyna-powiedział ksiądz.

- Oczywiście-odpowiedział ojciec, karząc mi podejść do księdza. 

Trochę się bałam, ale po wielu namowach, w końcu podeszłam do księdza. Ten otworzył jakąś klapę w podłodze i kazała i zejść po drabinie. Spojrzałam ze strachem na rodziców.

- Nic ci nie będzie-powiedział ojciec.

Zeszłam na sam dół po drabinie. Był tam korytarz. Ksiądz zszedł za mną po drabinie i kazała mi iść korytarzem. Zaczęłam nim iść, coraz bardziej obawiając się o swoje życie.

Na końcu korytarza były metalowe drzwi. Ksiądz otworzył je i kazał mi wejść. Posłuchałam się.

Za drzwiami było spore pomieszczenie z paroma rzędami komór hibernacyjnych. Podeszło do nas dwójka mężczyzn w lekarskim fartuchu, po czym jeden z nich złapał mnie za ramię i zaczął ciągnąc do komory hibernacyjnej.

- Czekaj! Co ty robisz?!-zawołałam, ale lekarz mi nie odpowiedział.

Po chwili podeszliśmy do komory, po czym lekarz wsadził mnie do niej, zamykając komorę.

Zaczęłam krzyczeć, ale na darmo. Tamci wcisnęli guzik, po czym zaczęłam odpływać.

I tak przespałam pięć lat, jeśli wierząc temu chamowi Deksowi, i obudziłam się w świecie bez ludzi.

No dobra, był tam jeszcze Dex, ale to cham i bezduszny chłopak.

Chociaż, naprawdę ładnie wygląda, jak się złości...

Post-Ziemia [Ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz