Rozdział XI

28 10 10
                                    

Wyszedłem z laboratorium z zasłoniętymi oczami. Wsadzili mnie do ciężarówki i tam dopiero odsłonili mi oczy.

- No dobra, chłopcze-zaczął dowódca-Twoim zadaniem jest dostać się do budynku, zabrać próbkę patogenu i wrócić we wskazane przez nas miejsce. Źródło rozpylenia patogenu może się znajdować w jednym z pomieszczeń na parterze lub na pierwszym piętrze. Jak tylko zdobędziesz próbkę, opuść budynek i oddal się na bezpieczną odległość. Będziemy na ciebie czekać za godzinę od rozpoczęcia zadania-zakończył dowódca.

Dostałem swoją strzelbę oraz plecak. Po chwili ciężarówka się zatrzymała, a ja wysiadłem.

- Masz godzinę. W razie spóźnienia wypuść flarę. Przyjedziemy po ciebie najszybciej, jak się da-oświadczył dowódca, po czym zamknął tylne drzwi ciężarówki i ciężarówki ruszyła.

Budynek, do którego miałem się dostać, znajdował się naprzeciwko mnie. Ruszyłem w jego kierunku. 

Wejście było zawalone, ale obok niego była spora dziura, przez którą wszedłem do budynku. 

Budynkiem okazał się szpital. Przeszedłem przez recepcję i ruszyłem korytarzem. Zaglądałem do każdego pomieszczenia, szukając źródła rozpylenia patogenu.

Po sprawdzeniu parteru ruszyłem na pierwsze piętro. Korytarze rozciągały się w nieskończoność.

Po chwili zobaczyłem leżący na podłodze karabin. Dalej była kałuża krwi, już wyschnięta. A jeszcze dalej zobaczyłem żołnierza, już od dawna martwego.

Podszedłem do ciała. Nie zobaczyłem żadnych poważnych ran, tylko zacięcie na ręku. Odwróciłem się i zobaczyłem jeszcze parę ciał, leżących na podłodze. Na końcu korytarza były drzwi, uchylone.

Ruszyłem w stronę tych drzwi. Ciała też nie miały żadnych poważnych ran. Coraz bardziej mnie to dziwiło.

Kiedy doszedłem do końca korytarza, zajrzałem przez uchylone drzwi do środka pomieszczenia. Było tam ciało, na którym coś wyrosło. Wyglądało na jakieś pnącza.

- Nie rób tego-usłyszałem głos obok mnie.

Spojrzałem tam i zobaczyłem żołnierza patrzącego na mnie.

- O czym ty mówisz?-zapytałem, odchodząc od drzwi i kucając przy żołnierzu.

- Nie pobieraj próbki. Oni zrobią z tego ludzką broń biologiczną. Zabiją cię, jeśli wykonasz zadanie-wyjaśnił żołnierz.

- Co was tak urządziło?-zapytałem, widząc, że żołnierz nie ma żadnych ran.

- Patogen. Każdy jest zarażony. Ale oni opanowali go w taki sposób, że mogą go kontrolować. Uaktywniają go, jeśli uznają to za potrzebne. Ty też jesteś zarażony. Uciekają stąd i zapomni o tym, co tu widziałeś. Masz mało czasu, panie Walers-powiedział żołnierz, po czym opuścił wzrok i skonał.

Skąd on wiedział, jak się nazywam? Zagadka goni zagadkę.

Nie wiedziałem, o co mu chodziło z tym, że nie ma prawa dokończenia zadania. Musiałem o to spytać profesora Roberta.

Wstałem, podszedłem do drzwi i wszedłem do pomieszczenia. Zmarłym okazała się kobieta po trzydziestce. Kiedy tylko podszedłem bliżej, nie mogłem uwierzyć, kiedy zobaczyłem jej twarz.

- Mamo?-zapytałem go głos.

Nie chciałem w to uwierzyć, ale twarz tej kobiety była bardzo podobna do twarzy mojej mamy. Mogłem się mylić, ale to mogła być prawda.

Moja mama mogła być pierwszą nosicielką patogenu. Profesor Robert coś o tym wspominał.

Wyciągnąłem z plecaka pojemnik na patogeny oraz nóż. Położyłem pojemnik obok ciała, złapałem za jedno z pnączy i odciąłem je nożem. Wsadziłem pnącze do pojemnika i szczelnie je zamknąłem. Włożyłem pojemnik do plecaka i skierowałem się do wyjścia ze szpitala.

Zszedłem na parter i wyszedłem przez dziurę, którą wszedłem do szpitala. Oddaliłem się na bezpieczną odległość od budynku i czekałem.

Po kilku nerwowych minutach podjechała ciężarówka. Wysiadł z niej dowódca, ten sam, który mnie tu przywiózł.

- Masz próbkę?-zapytał.

Kiwnąłem głową, wyjmując z plecaka pojemnik.

- Zadanie wykonane. Może pan odejść-powiedział dowódca, wyciągając rękę po pojemnik.

- A co z moją przyjaciółką?-zapytałem, odsuwając pojemnik.

- Profesor ci nie powiedział? Ona zostaje. Potrzebujemy ją. Pan już wykonał swoje zadanie, więc może pan odejść-oświadczył dowódca.

Wyciągnąłem strzelbę z kabury i wymierzyłem w dowódcę.

- Macie natychmiast mnie zaprowadzić do Riley. W innym wypadku pożegna się pan z życiem-powiedziałem.

Dowódca nie odpowiedział, tylko zaczął się do mnie zbliżać. Ze zdenerwowania przez przypadek pociągnąłem za spust.

Dowódca złapał się za pierś. Kierowca ciężarówki, widząc całą scenę, wysiadł z pojazdu i zaczął do mnie strzelać. Skoczyłem za samochód, pozbyłem się pustego naboju, wymierzyłem w kierowcę i strzeliłem.

Pocisk trafił go w pierś. Kierowca osunął się na ziemię i przestał się ruszać.

Wyszedłem za samochodu i podszedłem do dowódcy. Ten, mimo tego, że dostał w pierś z bliskiej odległości, jeszcze żył.

- Gdzie jest laboratorium ,,BEC"?-zapytałem, pozbywając się pustego naboju i wymierzając w dowódcę.

Tej spojrzał na mnie i chyba zrozumiał, że jest w potrzasku.

- Laboratorium znajduje się pod Białym Domem. Dostać się tam można tylko specjalną windą. Oto karta do niej-wysapał, wyciągając do mnie kartę. 

Wziąłem wolną ręką kartę, nie spuszczając dowódcę z celownika. 

- Dzięki-powiedziałem, po czym uderzyłem strzelbą w głowę dowódcy.

Po chwili usłyszałem trzeszczenie krótkofalówki, którą dowódca miał przy sobie.

- Poruczniku Bell, jest pan tam?-odezwał się głos profesora Roberta prze krótkofalówkę.

Podniosłem krótkofalówkę.

- Witam, profesorze. Proszę mi wybaczyć, ale porucznik jest w tej chwili niedostępny. Może mi pan wytłumaczyć, po co panu tak naprawdę ten patogen?-powiedziałem do krótkofalówki.

- DEX?! To ty żyjesz?!-zapytał zdziwiony profesor.-Posłuchaj mnie, cokolwiek ci powiedzieli, to nie prawda. 

- Niech pan nie robi ze mnie idioty. Za jakieś pięć minut będę pod Białym Domem. W tym czasie macie uwolnić Riley i mi ją oddać. Czy to jasne?-powiedziałem.

Przez chwilę nie było żadnej odpowiedzi.

- Wiesz co, Dex?! A czemu sam tutaj nie przyjedziesz i nie załatwimy tego twarzą w twarz? I tak jesteś zarażony patogenem, więc długo nie pożyjesz. Daję ci góra dwie godziny. Może być?-powiedział profesor.

- Wiesz co ci powiem, profesorze? Chciałeś pokoju, to teraz szykuj się do wojny-powiedziałem, po czym rzuciłem krótkofalówkę na ziemię i rozwaliłem butem.

Nie zostawię tak Riley. Może jest na mnie wkurzona, ale zostawić ją tak na pastwę losu nie zostawię.

Post-Ziemia [Ukończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz