Rozdział 3

127 12 0
                                    


      Następny tydzień minął jej wyjątkowo szybko, Sirona rozpisała harmonogram godzin pracy - Addie codziennie z rana wstawała i szykowała pub na otwarcie i kończyła zmianę o piętnastej, Marla przychodziła na czternastą, dzięki czemu w ciągu godziny szczytu, były obydwie na miejscu. Addie podobał się ten układ, po pracy miała czas dla siebie, dzięki czemu miała nieco czasu na latanie na miotle, jeszcze trochę i pobije nowy rekord Imeldy Reyes, który ustanowiła przed samym końcem roku szkolnego. Często w nudów szła do pubu, by pomóc, lub by porozmawiać z Marlą, którą bardzo polubiła.

W któreś czwartkowe popołudnie Addie pracowała za barem, a Marla zajmowała się stolikami. Sirona właśnie kończyła piec babeczki, bowiem wyjątkowo szybko dzisiaj się sprzedały, a była dopiero piętnasta. Kiedy była w trakcie nalewania piwa kremowego, drzwi od pubu się otworzyły, a Addie mało serce nie wyskoczyło z piersi.

Sebastian.

Jednak nie był sam, towarzyszyła mu jakaś dziewczyna, Addie miała wrażenie, że to jakaś puchonka z ich rocznika. To chyba była Charlotte Morrison, koleżanka Poppy. Niemalże wylewając piwo kremowe, skuliła się za barem i z ukrycia obserwowała, gdzie siadają. Na dole i na zewnątrz wszystkie miejsca były zajęte, dlatego po chwili poszli na górę.

Addie poczuła lekkie uczucie zazdrości. Sebastian nie dawał jej znaku życia, ani jak się czuje. Nie pisał do niej, ani do Ominisa. Była przekonana, że jest załamany, a w tym samym czasie wygląda jakby u niego było wszystko... okej. Kiedy szli po schodach, usłyszała tylko ich wspólny śmiech. Była tak wściekła, że gdyby nie zdrowy rozsądek, na pewno by tam poszła i przyłożyłaby mu w twarz.

— Addie? — usłyszałam niepewny głos Marli, która wpatrywała się we nią, jak kuli się za barem. — Wszystko w porządku? — spytała, marszcząc brwi. Ślizgonka odrazu się wyprostowała.

— Szukałam bransoletki, chyba gdzieś mi spadła — wypaliła odrazu. — Ale chyba po prostu jej dzisiaj nie założyłam — sprostowała i posłała jej pewny siebie uśmiech.

— Widzę, że nie tylko ja mam problem z uciekającą biżuterią — zaśmiała się krótko i wróciła do pracy. Nawet jeśli Marla zobaczyła tu Sebastiana i tą puchonkę, oraz ją, skuloną za barem, nie dała po sobie tego poznać, że połączyła fakty. Oparła się o ladę i wzięła dwa głębsze oddechy, by się uspokoić, bo serce waliło jej jak szalone i nie potrafiła nad nim zapanować.

— Adeline — Sirona położyła jej rękę na ramieniu, na co dziewczyna gwałtownie podskoczyła. — Na dzisiaj już skończyłaś —powiedziała łagodnym tonem. — Jesteś wolna, idź odpocząć. — dodała.

— Nie, nie. — pokręciła gwałtownie głową — Wszystko gra, przecież jest dużo roboty — rzuciła i już sięgała po kartki z zamówieniami.

— Idź, Addie — zatrzymała ją Sirona, jakby doskonale była świadoma, całej sytuacji sprzed chwili. — Poradzimy sobie, daje słowo. — pokiwała głową. Addie już otwierała usta, ale Sirona ją uprzedziła — No już, zmykaj — kobieta delikatnie popchnęła dziewczynę zza baru.

Addie posłała jej niemrawy uśmiech w geście podziękowania i niemalże wybiegła tylnymi drzwiami pubu. Słońce było tak mocne, że musiała zamknąć oczy. Oparła się o zimną ceglaną ścianę i osunęła się na ziemie. Wzięła parę głębszych oddechów i się trochę uspokoiła.

Sam widok Sebastiana sprawił, że miała ochotę go przytulić z całych sił i nie puszczać, albo uderzyć w twarz za to, że się nie odzywał.  Naprawdę cieszyła się, że u niego jest już nieco lepiej. Tak naprawdę od bardzo dawna nie słyszała jego szczerego śmiechu. Było jej tylko przykro, że to nie ona go wywołała. Dlaczego się do niej nie odezwał? Nawet nie miała pojęcia o tym, że jest na miejscu. Myślała, że gdzieś wyjechał tak jak mówiła Anne, a tymczasem został tutaj i miał się dobrze.

Beyond her magic | Sebastian SallowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz