Rozdział 7

123 15 2
                                    

Addie w końcu się ocknęła i uchyliła lekko powieki. Leżała na miękkim łóżku, przykryta białą kołdrą, jednak kiedy rozejrzała się po pomieszczeniu zrozumiała, że nie jest u siebie w sypialni nad pubem. Na Merlina, była w szpitalu. W prostokątnym, dużym pokoju stało wiele łóżek pod oknami, przy każdym łóżku była kotara, a na półki były wyłożone medykamentami.

Podeszła do niej młoda kobieta z ciemnymi włosami, ciasno upiętymi w kok. Jej postawa przypominała Addie mocno napiętą, prostą strunę. Musiała być lekarką.

— Już się ocknęłaś. — odezwała się łagodnym głosem. — Najwyższa pora.

Zdezorientowana dziewczyna powoli przypominała sobie wszystko co się wydarzyło. Dzień nad wodą, jaskinia, Inferiusy... Na miłość Merlina, tych stworów było tyle, że to cud, że jeszcze żyje. Ale przecież nie była tam sama.

— Rowan — wychrypiała z trudem, bo jej gardło odmawiało posłuszeństwa. — Gdzie jest Rowan? — rozejrzała się po salce za chłopakiem.

— Z twoim kolegą wszystko w porządku. — uspokoiła ją lekarka. — Nie potrzebował hospitalizacji.

— Ile czasu tu jestem?

— Oh, kochana. Spałaś dwie pełne doby — oznajmiła, a Addie wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia.

— Jak to możliwe? — pokręciła głową.

— Czarodzieje podczas używania dużych zasobów magii czują potem zmęczenie. Ale na ogół wystarcza dwugodzinna drzemka, a nie dwudobowa. — zmarszczyła brwi, jakby ją to zaniepokoiło.

Pani Doktor zrobiła wszystkie potrzebne badania, by sprawdzić stan zdrowia Addie, jednak wszystko było już w normie. Po rozciętym łuku brwiowym została tylko niewielka blizna, a po złamanej ręce nie było już bólu.

Po tym wszystkim w godzinach późnego popołudnia w końcu stamtąd wyszła i odrazu skierowała się tylnym wejściem do Trzech Mioteł i pognała do swojego pokoju. O niczym tak nie marzyła, jak o kąpieli i pozbycia się szpitalnego zapachu z siebie. Przebrała się w czyste ubrania i jednym ruchem różdżki wysuszyła włosy. Spojrzała w lustro, pomimo tylu godzin snu, pod oczami widniały sińce. Dokładnie przyjrzała się kolejnej bliźnie na twarzy, ta nowa była mniejsza niż ta, od której zostawił po sobie Ranrok. Tamta blizna nie zagoiła się tak dobrze, nadal była mocno widoczna i miała inny odcień niż jej skóra. Jakby miała na skórze nitkę srebrnego jedwabiu.

Niemalże biegiem ruszyła po schodach do pubu, by tłumaczyć się Sironie dlaczego jej nie było.

W pubie jak zwykle był tłok, ujrzała Marlę, która akurat stawiała piwa na jeden ze stolików, a Sirona urzędowała za barem. Odrazu się skierowała w jej stronę.

— Sirono, tak bardzo cię przepraszam, że mnie nie było — zaczęła Addie, a Sirona podniosła na nią wzrok z ulgą i lekkim rozbawieniem.

— Adeline, czy ty naprawdę mnie przepraszasz, że nie było cię w pracy, podczas gdy ledwo uszłaś z życiem? — parsknęła cicho z uśmiechem na twarzy.

— Czyli słyszałaś co się stało. — stwierdziła Addie.

— Każdy w okolicy słyszał. — odparła.

Addie kątem oka zauważyła, że ktoś do niej idzie. To była Marla, która niemalże rzuciła się na szyję brunetki.

— Dzięki Merlinowi, że jesteś cała. — powiedziała z ulgą. Odsunęła się od dziewczyny i zlustrowała ją wzrokiem. — Rowan opowiedział mi o wszystkim. Gdyby nie ty, oboje nie wyszlibyście stamtąd żywi. Addie, wiedziałam, że masz ponadprzeciętną moc, ale nie sądziłam, że jesteś w stanie zniszczyć setkę Inferiusów jednym ruchem. — pokręciła głową z niedowierzaniem.

Beyond her magic | Sebastian SallowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz