2

58 4 2
                                    

Naciągnąłem Westwood i wyszedłem z willi zostawiając nagiego Morana na łóżku. Nie obchodziło mnie co się z nim stanie. Pieprzyłem każdego ze swojego Security więc było mi obojętne co pomyśli jeden nudny i przeciętny Sebastian Moran. Zostawiłem mu wiadomość która raczej mu się nie spodoba. Prychnąłem i założyłem swoje nieodłączne słuchawki. Puściłem Queen. Poszedłem w stronę centrum. To, że pieprzyłem go od czasu do czasu to nie znaczy że jesteśmy w związku. No pojeb. Myślał że jestem jego. A ja nigdy nie będę czyjś. Moran ślepo wierzył w miłość. Na szczęście ja mam odmienne zdanie. A zresztą pierdolić to. Sherlock jest ważniejszy. Nasza gra trwa nadal a ja nie będę się użerać z zazdrosnym snajperem. Podgłośniłem muzykę. Pal licho Morana. Wybieram się właśnie aby odwiedzić mojego detektywa. Mojego detektywa. Nie. Sherlock nigdy tak samo jak ja nie będzie czyjś. Nawet Johnny nie jest w stanie go zniewolić tą swoją idiotyczną miłością. Chciałem go zabić. Żeby nie przeszkadzał mi w dojściu do Sherlocka. Chciałem żeby Holmes był mój. Żebym mógł go pieprzyć jak każdego z moich ludzi. Tylko z odrobiną dozą czułości. Tak. Dobrze słyszycie. Czułości. Coś co zawsze było mi obce. Ale jednak można coś takiego czuć do drugiej osoby. Najśmieszniejsze jest to że do niewłaściwej. Sherlock nie może mnie kochać a ja daje sobie fałszywą nadzieję. Kiedy spotkaliśmy się na dachu przypomniał mi się dramat Szekspira "Romeo i Julia". Tylko że tu jedna osoba pożąda czegoś czego nie powinna. I to chyba najbardziej mnie nakręca. Te jego kości policzkowe, spojrzenie i chętne usta. Miękkie ale zimne. Takie same jak moje. My z Sherlockiem jesteśmy tacy sami. Uważam że Sherly to rozumie. Musi rozumieć. W końcu powiedział mi to na dachu szpitala z którego później skoczył. Uznałem że nikt nie będzie go mieć skoro ja nie mogę. Ani John ani Adler ani Molly. Nikt nie będzie miał mojego detektywa skoro ja nie mogę go mieć. Idę wolno w stronę Baker Street nie śpiesząc się. Czasu mam dużo. Nagle usłyszałem dźwięk przychodzącego powiadomienia. Wzruszyłem ramionami i prychnąłem. Pewnie to zazdrosny Sebastian. Stanąłem przed drzwiami z napisem 221b. Nic a nic się nie zmieniły. Otworzyłem je delikatnie. Wszedłem do środka. Z góry dochodziły dźwięki skrzypiec. Uśmiechnąłem się lekko. Uwielbiałem jego grę. Te subtelność z jaką przejeżdżał smyczkiem po strunach instrumentu. Opanowałem Uśmiech na tyle żebym Przestał się uśmiechać jak dziecko które dostało wymarzoną zabawkę. Lecz ciężko było się powstrzymać. Przy nim jestem bezbronny. Zacząłem powoli wchodzić po schodach. Każdy stopień skrzypiał cicho pod moimi nogami.
- Szlag by je trafił - pomyślałem. Gra skrzypiec nie ustawała. Poprawiłem krawat. Chciałem wyglądać nienagannie. Skoro dopuściłem się sentymentów to przynajmniej nadrobię wyglądem

~✨️I Hate Myself for Loving You✨️~ - Sheriarty Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz