Valentina po dwunastu latach postanowiła w końcu odwiedzić grób zmarłego męża. Nie przyszła tam sama, lecz z osobą, która była równie bliska Vincentowi przed laty co ona.
— Valentino, jesteś pewna? — zwrócił się w stronę blondynki mężczyzna, który otworzył jej drzwi samochodu.
Złapał jej dłoń pomagając wysiąść. Oboje stanęli przed cmentarzem. Miejscem, w którym każdy kiedyś będzie, a które wzbudza strach i niepokój w wielu ludziach.
— Tak, Aeron. — odpowiedziała mocniej ściskając jego dłoń. — Minęło w końcu dwanaście lat.
To dla Valentiny była odpowiednia pora. Dwunasta rocznica śmierci jej męża oraz dziecka. Nie była tam od pogrzebu ani razu bojąc się, że nie będzie potrafiła tego przeżyć.
Jednak dziś trzymając blondyna za rękę była w stanie przejść przez metalową bramę i znaleźć się tam skąd kilkanaście lat wcześniej wybiegła z płaczem.
Aeron przystanął w miejscu uśmiechając się w stronę blondynki. Posłał jej prawdziwy uśmiech jakiego nigdy jeszcze nie pokazywał nikomu.
— Pójdę na jej grób. — poinformował ją po chwili oddalając się.
Oboje przyjechali tu, aby pożegnać się z kimś innym. Co ważniejsze, by zakończyć pewien bolesny rozdział w ich życiu.
Valentina została sama pomiędzy nagrobkami. Rozejrzała się wokół dostrzegając pustki. Nikt nie siedział nad nagrobkami bliskich, dlatego poczuła się dużo inaczej. Tak jakby nie powinna tu przychodzić. Jakby to było coś zakazanego dla niej.
Resztkami sił jakie jeszcze posiadała wyruszyła do przodu podziwiając przeróżne groby. Jedne miały wypisane piękne słowa dla zmarłych, a z kolei inne jedynie ich zdjęcia i daty śmierci.
Ludzie umierają w różnych wiekach co uświadomiła sobie niegdyś sama Hossa. Mogą umrzeć zanim jeszcze się narodzą, a także dożyć przysłowiowych stu lat. Nikt nie wie, kiedy przyjdzie jego kolej.
I tak o to jej wzrok padł na czarną płytę, na której widniały bukiety lawendy.
To właśnie te kwiaty kupił jej na pierwszą randkę w restauracji. To właśnie zapach konkretnie tych kwiatów powodował u niej poczucie bezpieczeństwa.
Zaczęła płakać, mimo że od lat czuła złość na wszystko.
To wszystko było idealnie poukładane. Pięć bukietów, a pomiędzy nimi małe czarne znicze, które były zapalone.
Nie chciała unosić wyżej spojrzenia, bo doskonale wiedziała co jest wyryte na czarnym marmurze.
— Vincent Calvaro. — jednak przeczytała złotą czcionkę.
Jej nogi zadrżały niemal sprowadzając ją na ziemię, gdyby nie to, że za nią znajdywała się malutka ławeczka, na którą usiadła zapewne by upadła.
— Obiecałam, że odpowiem ci kiedyś na pytanie.
Jaki kształt ma miłość?
— Już chyba wiesz, dlaczego prostokąta. — odpowiedziała w pustkę.
Aż do trumny.
Miłość ma kształt prostokąta, bo łączy ludzi, aż do śmierci. Do momentu, gdy jedno nie zostanie pogrzebane w przysłowiowym prostokącie i nie rozdzieli się z drugim.
Miłość trwa dopóki jedno nie przyjdzie nad nagrobek drugiego i nie zrozumie, że ta osoba spoczywa pod płytą z dala od ukochanego.
— Myślisz, że byliśmy choć przez małą chwilę szczęśliwi? — spytała.
Zaraz po tym poczuła czyjąś dłoń na ramieniu oraz zapach, który ostatnimi czasy czuła codziennie.
— Byliście Valentino. — odpowiedział jej Aeron. — I nikt poza wami nigdy nie będzie wiedział co sprawiało, że czuliście to szczęście.
Usiadł obok niej na drewnianej ławeczce. Oboje spoglądali na grób wiedząc, że to musiało zakończyć się w taki sposób.
— Vincent zanim umarł dał mi coś. — zaczął mówić blondyn.
Kobieta spojrzała na niego z niezrozumiałą miną, a on sam wyjął z wnętrza czarnej marynarki białą kopertę zapieczętowaną czerwonym woskiem z inicjałami jej byłego męża.
— List? — dopytała, gdy wsadził jej go do ręki i zamknął jej palce na kopercie.
— Obiecałem mu, że minie dokładnie dwanaście lat.
— Dlaczego akurat tyle? — dopytała.
— To proste Valentino. Czekał na ciebie dwanaście lat, gdy dorastałaś, a teraz ty czekałaś tyle samo, by tym razem dojrzeć na prawdę.
Ręce spociły się blondynce, gdy trzymała w dłoniach coś o czym nie miała pojęcia. Myślała, że zostawił ją bez słowa, że odszedł tak po prostu.
— Aeron. — wypowiedziała skruszona jego imię.
— Po prostu to przeczytaj.
Jej wzrok przeleciał z nagrobku na kopertę. Przymknęła na moment powieki wypuszczając zalegające powietrze w jej płucach, po czym powoli sięgnęła rogu i zaczęła rozrywać kopertę.
Wyjęła ze środka kartkę złożoną na dwa razy. Widniało na niej jej imię oraz nazwisko Vincenta.
Valentina Calvaro.
Dziwnie patrzyło się jej na stare nazwisko, bowiem zaraz po jego śmierci zmieniła je na panieńskie i co gorsze nigdy tego nie żałowała.
Odetchnęła raz jeszcze rozkładając ją i widząc przed sobą treść listu.
SWBHORLEY

CZYTASZ
Zobowiązani życiem 18+
RomanceWszystko co z zewnątrz wydaję się piękne, w środku jest martwe