Rozdział 5

2.7K 93 1
                                    

Dwadzieścia minut później byli w samym centrum New Jersey wjeżdżając na podziemny parking jednego z wieżowców. Valentina rozglądała się przez szybę dostrzegając, że nie są tam, gdzie myślała.

— Mieliśmy jechać do ciebie. — odezwała się patrząc na profil Vincenta, który swobodnie parkował.

Wyglądał tak idealnie, delikatnie zaciskając jedną dłoń na kierownicy, a drugą zmieniając biegi. Jego żuchwa wyostrzyła się, gdy ze skupieniem zajmował jedno z wielu miejsc parkingowych.

— Jesteśmy u mnie. — odparł wyjmując kluczyki ze stacyjki.

Wysiadł pierwszy dając jej do zrozumienia, aby też opuściła samochód. Stanęła na prostych nogach zamykając za sobą drzwi i podchodząc w stronę mężczyzny.

Zadarła głowę, by dorównać jego spojrzeniu.

— Nie sądziłaś, chyba że mieszkam w domu moich rodziców? — zażartował z niej wydobywając pozorny uśmiech.

Właśnie tak sądziła.

 Widząc zmieszanie dziewczyny westchnął głęboko łapiąc ją za rękę i prowadząc w stronę windy. Gdy weszli do niej stanął tuż przed nią unosząc dwoma palcami jej podbródek, tak aby patrzyła mu w oczy.

— Odkąd skończyłem dwadzieścia lat mieszkam sam, po ślubie ty zamieszkasz ze mną. — wyjaśnił.

— To już za tydzień. — zauważyła, gdy dalej trzymał jej głowę w górze, a ona mogła swobodnie podziwiać jego twarz z tak bliska.

Każdy jego najmniejszy szczegół. To, że jego tęczówki były znacznie ciemniejsze niż się jej wydawało, czy że miał bliznę nad brwią, na pierwszy rzut oka prawie nie widoczną.

Za siedem dni ich życie miało się zmienić pozostawiając stare daleko za nimi.

— Wtedy będziesz już Valentiną Calvaro.

I wtedy dojechali na ostatnie piętro, a metalowe drzwi rozsunęły się wpuszczając ich do środka apartamentu. Brunetka wyszła pierwsza, a za nią stanął Calvaro obserwując jej reakcje.

Całe mieszkanie było w kolorach czerni. Czarne meble, czarne ściany, czarne płytki w przestronnej kuchni i nawet czarne dodatki.

Apartament miał otwarte pomieszczenia. Na wprost znajdował się salon, po lewej stronie od wejścia kuchnia, a po prawej schody prowadzące na kolejne piętro.

— Czuje się jak w....

— Piekle? — dokończył za nią.

— Tak. — odpowiedziała dodatkowo kiwając głową.

Dokładnie tak się czuła.

— Zatem witam w moim piekle ptaszynko. — poczuła jego oddech na karku oraz dłonie, które znalazły się na jej talii.

Przybliżył się do niej wydobywając z jej gardła cichy jęk zaskoczenia. Wszędzie było ciemno, a tylko pojedyncze lampy w kuchni oświetlały im pomieszczenie.

Złapał jej włosy w swoją rękę przekładając je na prawą stronę. Pochylił się ku niej muskając miejsce tuż za uchem na co brunetka podwinęła palce u stóp.

Przymknęła powieki opadając ociężałą głową na jego ramię. Chłonęła jego dotyk niczym powietrze, którym oddychała.

Był tak czarujący dla niej i pełen zagadek, które chciała z niego wydobywać garściami.

— Vincent. — wyszeptała

— Jestem tu Valentino, jestem tuż obok. — mruknął zjeżdżając dłońmi na jej brzuch i dociskając ją mocno do siebie. — Już zawsze będę. — dodał po chwili.

Palcem zahaczył o wiązanie gorsetu na jej sukni. Nie widząc żadnego sprzeciwu z jej strony pociągnął sznureczki rozplątując go.

— Możesz udawać, ale twoje ciało tak bardzo cię zdradza Valentino.

Zaczęła w szybkim tempie unosić klatkę piersiową chcąc w końcu poczuć powietrze w płucach, którego przez niego wydawała się nie mieć.

Vincent uśmiechnął się przebiegle wiedząc, że miał ją już w garści.

— Jeżeli piękno mogłoby być bronią, to właśnie popełniam samobójstwo dotykając cię.

Przesunął delikatnie palcami po jej obojczykach schodząc na odsłonięte nieco piersi. Wywoływał u niej gęsią skórkę na całym ciele.

Obrócił ją jednym mocnym ruchem twarzą do siebie widząc jej błysk w oczach. Była dla niego tak bardzo niesamowita, że chciał więcej.

Valentina zawahała się czy mówić mu o swoich jeszcze nie do końca zrozumiałych uczuciach, ale gdy dotykał ją i powodował u niej ten stan nieumyślnie powiedziała to co chciała:

— Chyba zaczynam się w tobie zakochiwać. — wyszeptała w jego wargi.

Vincent zdawał się być przez moment osłupiały zastygając w bezruchu na jej ciele.

Zakochiwać, to słowo rozbrzmiewało w nim jak przekleństwo.

Zdjął z dziewczyny swoje ręce wymijając ją i podchodząc w stronę barku, z którego wyjął wino oraz dwa kieliszki.

— Poczekamy do ślubu, w porządku?

Wywarł na niej poczucie winy.

Może go wystraszyłam, może to zbyt wcześnie?

Brunet położył na szklanym stoliku w salonie kieliszki nalewając do nich czerwonej cieczy. Dziewczyna usiadła na kanapie biorąc jeden i upijając dosyć spory łyk.

Wtedy usiadł obok niej również sięgając po wino.

— Miałeś dziewczynę? — zapytała śmiało ponownie przełykając gorzki smak.

— Miałem wiele dziewczyn Valentino, ostatnią zaledwie miesiąc temu.

Przechyliła głowę w zaciekawieniu, jednocześnie pozwalając mu się zwierzyć.

— Gdy mój ojciec zachorował na nowotwór dowiedzieliśmy się o tym praktycznie w ostatniej chwili, wtedy z nią zerwałem, bo wiedziałem, że za niedługo będę musiał być z tobą.

Będzie musiał, znaczyło dla niej tyle co nie chciał.

Mówił ozięble nie licząc się z tym, ile bólu przechodziła w tym momencie Hossa. Poczuła, że poniekąd zmusiła go do zerwania z nią. Poczuła również, że to jej wina, iż musieli się poślubić.

— Jak miała na imię? — zapytała.

Vincentowi było ciężko wymówić imię swojej byłej, bo wiedział ile przeszli przed tym jak spotkał Valentine. Nabrał powietrza, a gdy je wypuścił powiedział przy tym.

— Flawia, ma na imię Flawia.

Dziewczyna poczuła dziwne ukłucie pod sercem słysząc z jaką troską wymówił jej imię.

Szybko jednak odrzuciła te myśli nie chcąc przy nim płakać, zmieniła temat na lżejszy dopijając do końca wino. Odchrząknęła głośno spoglądając na niego, jak szeroko rozstawił nogi i oparł się o za głowie kanapy.

— Czego nie lubisz w ludziach? — spytała przełykając nerwowo ślinę.

— Nie lubię, gdy skrywają swoje emocje. Lubię widzieć co druga osoba czuje bądź myśli.

Mężczyzna zauważył jej smutek i wiedział czym go wywołał.

— Powinnaś ode mnie uciekać, nie zgodzić się na ten ślub. — odparł nagle wstając.

Zrobiła to samo podążając za nim, a gdy znaleźli się przy schodach odpowiedziała mu.

— Czekałam na niego tyle lat.

Weszli na piętro, ona dalej próbując go nadgonić. Skręcili w prawo dochodząc pod wielkie czarne drzwi, wtedy się zatrzymał odwracając w jej stronę.

— I to był błąd ptaszynko. Niedługo się przekonasz jak bardzo zbłądziłaś. 

SWBHORLEY

Zobowiązani życiem 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz