Prolog

525 13 0
                                    


Trzask pozłacanych, masowych drzwi. Dwaj pozostawieni sobie kompani w długim na kilkadziesiąt metrów korytarzu, ubrani w odświętne koszule, muszki, skórzane buty na małym podwyższeniu. Jakby jeszcze przed chwilą byli na jakiejś wystawie, ale już niepotrzebni. Z góry założono, iż byli jeszcze za mali, by rozumieć poważniejsze sprawy dorosłych. Pozostawiono więc ich na zewnątrz, by nie sprawiali kłopotów.

Pojawiły się krótkie, porozumiewawcze spojrzenia i ruszyli pędem w głąb budynku. Szybkie dreptanie roznosiło się echem po pokrytych obrazami ścianach. Jeden zakręt. Drugi. Przystanek na toaletę. Trzeci i nagle zatrzymali się, aby starannie omówić plan.

— Przy wyjściu stoją dwa dobermany.. Masz jakiś pomysł, Jian? — zagaił He Tian.

Przez dłuższą chwilę blond chłopak, kiwając głową na boki, udawał ciężko zamyślonego. W końcu szare tęczówki wręcz zaiskrzyły. Podnieśli kciuki na znak zrozumienia i skierowali się w stronę drzwi wyjściowych. Wychylili się zza rogu, by sprawdzić, czy ochroniarze nadal tam stali. Nadal jednak nie opuścili swoich stanowisk. Ciężko było stwierdzić, czy ich zauważyli, czy nie przez te ich przyciemniane okulary, które dodawały im złowieszczej aury. Brunet wyczekująco spojrzał na towarzysza. Ten ukucnął i zaczął zdejmować buta. Po paru sekundach celowania, wziął porządny zamach i rzucił nim na drugą stronę korytarza. Udało się trafić w drzwi, co wywołało potężny huk. Rozległ się dźwięk szturmujących wartowników. Na szczęście, od razu ruszyli w stronę źródła hałasu i udało się wymknąć niepostrzeżenie.

Nareszcie wolność, zapoczątkowana zewnętrznym, rześkim powietrzem. Dopiero teraz zorientowali się, jak późno już było. Wzdłuż ścieżek rozciągały się lampy oświetlające z lekka okolicę. Co kawałek mieściła się ławka, lecz niezbyt ich interesowały, bo od razu skierowali się w poszukiwaniu jakiegoś bardziej przechylonego drzewa.

Nie trwało to długo. Znaleźli ciekawą miejscówkę z widokiem na oświetlane blaskiem księżyca jezioro. Wreszcie mogli w spokoju odetchnąć. Takie momenty doceniali najbardziej. Pobrudzone spodnie, przepocone koszule, skarpetka bez buta. Wreszcie mogli nie zwracać na nic uwagi.

— Pewnie znowu długo im to zejdzie — odparł narzekająco jasnowłosy.— ..Wskakujemy do wody?

Tian spojrzał na niego cwaniacko swoimi czarnymi oczyma na znak odpowiedzi, a na twarzy rozciągnął mu się długi, diabelski uśmieszek.

— Z chęcią zobaczę, jak się topisz — wyszeptał pod nosem, po czym objął chłopaka, a ten już odruchowo zaczął się wyszarpywać, wiedząc, że ten natręt już coś paskudnego musiał zdążył wymyślić. 

Jian kręcąc się tak z nim na boki, chcąc się wydostać, oplótł nogami jego tors i przechylił chłopaka w przód. Brunet ściągnął go za sobą ręką i ostatecznie obaj spadli na mokrawą ziemię. Była końcówka października, przy czym liście trochę zamortyzowały upadek. Jak tylko wstali, zrodziła się z tego bitwa na to, co się złapie pod ręką, czyli małe gałązki, liście, ziemia.. Nie minęło parę minut, a już byli cali umorusani od stóp do głów. W pewnym momencie nastała przerwa na złapanie oddechu.

— To niesprawiedliwe... He Tian.— Wziął głębszy wdech i pokaźnie uniósł wskazującego palca w jego kierunku.— Na twojej czarnej koszuli nic nie widać..! — Po tych słowach osunął się na ziemię niczym kłoda.

Ciemnowłosy parsknął, padając tuż obok niego, cały czas też ciężko dysząc. Czemu tak rzadko miał okazję do takich wygłupów? Kiedyś nie miał takiego problemu, bo jeszcze tak niedawno podobnie wyglądała jego relacja z bratem, zanim zaczął te swoje treningi.. Miał za to do niego żal. Dlaczego musiał mieć go tak kompletnie w dupie? Nawet nie przeszkadzałoby mu, że ojciec nie spędzał z nimi tak czasu. Naprawdę mógł do tego przywyknąć, ale żeby brat odcinał się teraz w ten sam sposób?

Ponura jesień //TianshanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz