Epilog

64 1 0
                                    


Światło coraz bardziej przesłaniało mu widok, ale szedł uparcie dalej, by gdzieś nareszcie dojść. W końcu zaczął kogoś widzieć, jakiegoś bardzo starego psa. Wyglądał podobnie do jednego z jego kolegów, z którymi trenował. Nazywali go Owczarkiem Węgierskim. Ciekawe, jak się teraz miał..

— Witaj, jak cię zwą? — Zaczął białawy kudłacz.

— Golden Retriever — rozejrzał się po pustej przestrzeni. — Mógłbym spytać, czy trafię tu na moich kompanów?

Wolałby wierzyć, że nie, ale sam musiał wymknąć się od pierwszych Panów, bo nagle ich pobrali do klatek i chcieli gdzieś wywieźć. Uratowało go tylko to, że jeden młodzieniec się nad nim zlitował i go puścił wolno. Taka była prawda.

— ..Wszystko w swoim czasie. A nie zechciałbyś mi opowiedzieć swojej historii? Coś czuję, że to będzie równie ciekawe.

— Mojej historii?.. Wątpię, by cię to jakkolwiek zainteresowało, staruszku. To pewnie opowieść, jak każda inna — stwierdził z przekonaniem.

— Zobaczymy..

Ruszyli dalej przed siebie i zaczął mu mówić o wszystkim po kolei, czego doświadczył i widział. Zaczął, oczywiście, od samego początku, jak tresowali go w domostwie He na psa obronnego, jego i wielu innych, różnie wyglądających kompanów. Raczej był uznany tam za porażkę, bo całą zgraję, oprócz Owczarka Niemieckiego, zabrali do klatek. Nie chciał atakować ludzi, którzy byli wcześniej dla niego mili. Może ta zbyt dobra pamięć do zapachów spowodowała, że był dla nich bezużyteczny.

Po ucieczce udało mu się trafić na rudowłosego chłopca, który go przygarnął. Dał mu od tak nowy dom, za to też starał się go obronić, mimo, że pewnie robił to nieudolnie. Nie we wszystkim jednak mógł go wesprzeć, nie rozumiejąc do końca większości jego zachowań i trosk. W takich momentach z całych sił pragnął być człowiekiem.

Potem zmarł, ale jego dusza chciała jeszcze trochę powędrować po okolicy. Przez moment udało mu się opętać jednego chłopaka, którego, zdaje się, nawet zdarzyło mu się ugryźć za życia. Biedak, miał same myśli samobójcze. Przejął na jakiś czas jego ruchy, aż nie zaczął się trochę szanować. No dobra.. bardziej w pewnym momencie po prostu za bardzo wróciło mu panowanie nad zmysłami i został od razu wykopany...

Ale coś wyniósł z obserwacji jego życia z tak bliska. Mógł poobserwować jedno z uczuć najbardziej ludzkich – troskę. Jeżeli miał szukać dla niej jakiegoś powodu, to chyba tej drugiej osobie zależało na chłopaku, którego opętał.

Potem pokusiło go polecieć gdzieś indziej i poobserwować, jak żyli jeszcze inni ludzie. By cokolwiek jednak rozumieć z ich zachowań, musiał zostać przy jednej parze na dłużej. Tak oto był świadkiem niejednej kłótni, ale i miło wspólnie spędzanych chwil. Nawet trafił na jedne oświadczyny, a niedługo po tym i wesele. Im więcej się im tak przyglądał, tym bardziej zazdrościł różnorodności ścieżek, jaką mogli sobie obrać.

Cały ten czas, w sumie, przyglądał się młodszym parom. Postanowił teraz się przyjrzeć jakiejś nieco starszej. Nie musiał nawet daleko szukać, dostrzegając jednych pod parasolem. Ciekawy był, czy i później nadal można było liczyć na szczęście. Cóż, na pierwszy rzut oka wyglądali na zadowolonych. Zapach mężczyzny.. dziwnie znajomy, ale kto to był? Nie mógł powiedzieć.

Przeląkł się na myśl, że jego pamięć powoli zaczynała zanikać i szybko skierował się z powrotem, by jeszcze zobaczyć, jak miał się jego ostatni właściciel.

Nie wiedział, że zawędrował tak daleko.. Ciężko mu było stwierdzić, czy leciał w dobrym kierunku. Od góry zdawało się coś strasznie rozjaśniać. Nie powinien być teraz wieczór? Dziwne.

Im dalej leciał, tym świat coraz bardziej zaczynał zanikać przez to światło. Czy to znaczyło.. że nie zdąży do niego dotrzeć?..

Poznał, w końcu, jakąś ulicę. Był święcie przekonany, że przyglądał się tu komuś, ale to wszystko, co mógł skojarzyć.

Znalazł go!.. W sensie, to musiał być Mo Guan Shan. Najbardziej z wszystkich był w stanie czuć jego zapach i nawet trochę kojarzył twarz. Tak, to był jego Pan.

Nawet sprawił sobie nowego, kropkowatego obrońcę. To dobrze. Swoją drogą, mały od razu zdawał się go zauważyć i do niego zszedł. Wykorzystując tą sposobność, naprowadził go do jego obroży w torbie, tym samym dając mu misję, którą sam niegdyś pełnił.

Czas było ruszać, a przyjemne ciepło z góry zdawało się go już wręcz wołać. Na szczęście, w chwili, w której znalazł się u góry, wszystkie wspomnienia do niego wróciły, więc nie mógł powiedzieć, że ta cała podróż była na marne, jak i jego życie. Ulżyło mu, wiedząc, że tam, gdzie najbardziej liczył na ujrzenie szczęścia, tam i je zastał.

— Mógłbym mieć do ciebie prośbę? — wolał o to spytać od razu, bo pewnie przegapiłby szansę.

— O co chodzi? — Staruszek spojrzał w jego stronę. Chyba spojrzał.. Nie był w stanie dostrzec jego oczu.

— Mogę zostać człowiekiem w następnym życiu? Ale takim czadowym, wysokim agentem! — od fantazji już automatycznie podniósł mu się głos.

Na to pies się zaśmiał, na końcu nawet pokaszlując.

— Niestety, nie ja o tym decyduję.

Czyli nici z tego..

— Aa.. — załamał się i podkulił ogon.

— Ale mogę pogadać o tym z Przełożonym. Może się zgodzi, po wysłuchaniu twojej historii.

— Naprawdę?! To z chęcią opowiem mu ją jeszcze raz! — dodał zdesperowany.

— Nie musisz. Zna ją całą, Golden Retrieverze.

Zdziwił się na to niemało, bo przysiągłby, że nikt go nie śledził.

— Ale jak?..

Doszli do wielkiej bramy, za którą znajdowały się schody. Mieli wejść jeszcze wyżej??

— Zaraz się przekonasz.

Czuł, że za nią już nie będzie mógł wrócić. Jeszcze ostatni raz spojrzał za siebie, licząc, że zostawił kompana w dobrych rękach.

A wracając do niego, oby i jego nowa historia była równie pełna emocji i drogich mu ludzi. Ale.. czy to naprawdę zależało od tego Przełożonego? Raczej nie.. Ci wszyscy ludzie, których życiom mógł się przyjrzeć, oni sami pracowali na własne szczęście, więc także i on powinien.

~Koniec~

Ponura jesień //TianshanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz