Rozdział 2

614 58 97
                                    

JK stał jeszcze jakąś chwilę oniemiały, wciąż zamknięty w jednej z kabin pracowniczej toalety wykafelkowanej na czarno, i patrząc wciąż na kartę w swoim ręku, jak na coś nierzeczywistego, zastanawiał się gorączkowo, co ma z nią zrobić.

— Facet się pomylił? — pytał sam siebie. — Kurwa, musiał. Po cholerę dawałby mi kartę dostępu do swojego prywatnego apartamentu? — spekulował.

Schował kartę z powrotem do kieszeni i jeszcze chwilę się zastanawiał, ale głowę miał kompletnie pustą. Wyszedł więc z kabiny z postanowieniem, że nie powie o niej nikomu. Stanął przy blacie z umywalkami i zaczął myć spocone ze stresu ręce. Spojrzał w lustro na swoje odbicie. Niezdrowa purpura rozlewała mu się aż po czubki uszu, jakby za chwilę miał dostać wylewu.

Mam mu ją oddać? Ale w jaki sposób? — w głowie pojawiały się coraz to nowsze pytania. — Nijak, sam się po nią zgłosi — wytłumaczył sam sobie i wyszedł z toalety.

Po chwili zawrócił. Wparował znów do kabiny i znów się w niej zatrzasnął. Usiadł na muszli i złapał się za głowę.

Przecież będzie na mnie czekał w 609, mam tam pójść mimo wszystko? — dręczył go brak odpowiedzi. — I niby kto mnie wpuści? Mam zapukać jak idiota? I co potem? Mam zdjąć gacie, wypiąć się i czekać? Przecież to idiotyczne. Upokarzające.

Noc z przystojnym właścicielem hotelu oraz wysokie honorarium za bycie jego dziwką wyparowało mu z głowy. Dosłownie wydało mu się absurdalnie głupie.

Jak mogłem coś takiego w ogóle przypuścić? Czy ja jestem pojebany? Ruchania mi się zachciało? Bolca do dupy? — rugał sam siebie. — Matka pewnie przewraca się w grobie, gdy na mnie patrzy!

I to zabolało go najbardziej. Było mu wstyd przed nią. Nie tak go wychowała, żeby szedł na łatwiznę, a do tego w tak ohydny sposób.

Dlatego, kiedy już wszystkie obelżywe epitety, jakie przychodziły mu do głowy, wylał na siebie niczym kubeł zimnej wody, wyszedł z toalety i ruszył z powrotem w stronę baru. Liczył, że może szef wrócił, bo zorientował się o swojej pomyłce. Jeśli tak, to powie mu w twarz, że nie przyjmie karty do pokoju 609 i że może go zwolnić, jeśli mu się to nie podoba. Nim jednak zdążył dosięgnąć kontuaru, w korytarzu spotkał dwóch chłopaków ze zmiany. Śmiali się zaczepnie, idąc z przeciwka.

— Już? Po wszystkim? — zapytał kpiąco jeden z nich. — Masz wypieki, jakby cię sam Tae-hyung z BTS przeleciał.

JK poczuł irytację.

— Zamknij się Hasco, kurduplu — warknął na niego i trącił arogancko barkiem, gdy go mijał.

Niski chłopak o oczach czarnych jak węgiel podniósł ręce w obronnym geście.

— Łooo chłopie, spokojnie, to były tylko żarty. Każdy chciałby być dziś na twoim miejscu — wciąż drwił, choć wiadomo było, że na pewno zamieniłby się miejscami.

KAŻDY chciałby być wyruchany dzisiejszej nocy. Nie wiedzieć czemu w JK'u obudziło się jeszcze większe obrzydzenie. On już nie chciał. Ten facet, właściciel hotelu, Kim Tae-hyung wydawał mu się teraz obrzydliwym dewiantem. Zastanawiał się nawet, czy to legalne i czy odpowiednie służby nie powinny się tym zająć.

Bogaty zwyrodnialec myśli, że wszystko mu wolno — złorzeczył na niego w myślach.

Wrócił za bar, ignorując Hasco, i już więcej z nikim nie rozmawiał. Aston, ilekroć go mijał, nie zadawał głupich pytań ani go nie zaczepiał, a zawistne spojrzenia innych chłopaków zwyczajnie ignorował.

Właściciel hotelu nie wrócił, co niemalże doprowadzało JK'a do szału.

Kiedy wybiła czwarta nad ranem, przebrał się w swoje ubranie, złapał za kask, wciskając go pod pachę i wyszedł do lobby, trzymając w ręku rękawice do jazdy na motorze. Wsiadł do windy, chcąc zjechać na podziemny parking i wtedy do głowy zaświtał mu głupi pomysł. Sam nie wiedział, czy to ze zmęczenia, czy ze zwyczajnej przekory.

PENTHOUSE || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz