Rodział 12

627 50 40
                                    

W salonie panował spokój. Wiatr powiewał firaną w oknie tarasowym, a ciszę przerywało co chwila strzyknięcie wyłamywanych kostek palców. JK się denerwował. Czekał na Tae-hyunga w jego apartamencie i trząsł mu się każdy mięsień. Zwlekał z tym od dwóch miesięcy i czas był najwyższy to rozwiązać. To go dręczyło, a tych kilka dni w samotności potęgowało utrapienie. Tae-hyung wyleciał na kilka dni do Tajlandii, gdzie rozpoczynał budowę dwóch nowych hoteli i właśnie wracał z lotniska.

Kiedy drzwi się otworzyły, JK aż podskoczył na sofie.

— JK? — ucieszył się na jego widok Tae-hyung.

— Cześć — przywitał się z nim JK niepewnie.

Wstał z sofy, jakby do salonu niczym do klasy wszedł nauczyciel i ściskając jedną dłoń w drugiej, uśmiechnął się krzywo.

Tae-hyung podszedł bliżej. Od razu dostrzegł, że coś jest nie tak. Przystanął.

— Coś się stało? — zapytał z obawą, a uśmiech przybladł na jego twarzy.

— Chcę ci oddać pieniądze — wykrztusił JK i przestąpił z nogi na nogę.

Po uśmiechu na Twarzy Tae-hyunga już nie było śladu. Uniósł za to brwi i nabrał powietrza do płuc. Chwilę milczał, patrząc mu w oczy, a potem wypuścił je ciężko. Rozejrzał się wokoło, jakby szukał miejsca, gdzie mógłby odłożyć trzymaną w dłoni teczkę.

— Zaczynamy od interesów? — zapytał i łypnął na niego groźnym spojrzeniem.

W jego głosie było słychać rozdrażnienie, pewność siebie i nieustępliwość.

JK poczuł jeszcze większy stres. Nie lubił go takiego.

— Od interesów? — zapytał zbity z tropu.

Tae-hyung podszedł do sofy i postawił obok niej teczkę. Usiadł, rozpinając guzik marynarki nonszalancko i oparł plecami o miękkie, białe, skórzane oparcie.

— Liczyłem na kolację w miłej restauracji, może chociaż jakiegoś buziaka, ale okej, porozmawiajmy o pieniądzach, skoro od tego chcesz zacząć — zawyrokował dyplomatycznie, aczkolwiek wciąż było słychać, że nie jest zadowolony. — Słucham — ponaglił go z łaską drapieżnika, w którego się natychmiast przemienił.

JK się zmieszał. Taki Tae-hyung go przerażał. Nie znał go takiego i chyba nie chciał poznać. A to faktycznie było głupie przywitanie, źle to rozegrał, ale skoro już zaczął, to nie mógł się teraz wycofać. Usiadł z powrotem na sofie po przeciwnej stronie szklanego stolika.

— Przepraszam, ale to mnie dręczy. Chcę oddać ci pieniądze — powiedział szybko.

Zbyt szybko, przez co zobaczył w oczach Tae-hyunga kpinę. Już wiedział, że ma nad nim przewagę.

— A ja ich nie chcę. Proponujesz jakiś kompromis? — zapytał drwiąco.

JK uniósł brwi.

— Kompromis? — zakwestionował zdziwiony. — Tu można zastosować jakiś kompromis? Nie chcę kompromisu, chcę ci oddać pieniądze, nie są moje, nie... zarobiłem ich... — jąkał się, bo mina Tae-hyunga coraz bardziej była rozbawiona.

Tae-hyung się zaśmiał lekceważąco.

— Nie umiesz się targować? — zakpił nikczemnie.

JK się skrzywił.

— Pracuję za barem, a nie na giełdzie — upomniał go.

Tae-hyung oparł się łokciem o kolano. Jego mina sposępniała, a oczy jakby pociemniały jadowicie. Znów pojawił się drapieżnik.

PENTHOUSE || TaekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz