Rozdział 6

116 15 7
                                    

Matylda

Poprawiłam się nerwowo na łóżku obok Tytusa, próbując ukryć zawstydzenie i zmieszanie. Niestety nie udało mi się to, bo po chwili poczułam, jak rumieńce wykwitają na moje poliki. Zawsze tak było, kiedy wracałam wspomnieniami do tego dnia. Dnia, który zmienił wszystko. A wracałam do niego bardzo często..., bo to właśnie wtedy coś się zakończyło, wszystko się zaczęło i zmieniło jednocześnie. Nasza relacja się zmieniła, a w moim życiu zapanował chaos.

Pierwszy raz w życiu pozwoliłam sobie na szaleństwo, na flirt. Moje koleżanki już dawno miały za sobą swój pierwszy raz, byłam dorosła i tej dorosłości chciałam namacalnie zasmakować, poczuć ten dreszczyk podniecenia. Alkohol przyczynił się do tego, że zachowywałam się jakbym nie miała żadnych hamulców moralnych. Tytus powodował, że brnęłam dalej w jakąś dziwną grę, której zasad nie rozumiałam. Nie miałam czasu nawet poznać zasad w niej panujących, bo osaczył mnie jak jakiś drapieżnik. Starałam się dorównywać mu kroku. Pech chciał, że trafiłam na dobrego gracza i to ja zamiast rozstawiać go po kątach, byłam ustawiana jak pionek na planszy, a moja słabość do mężczyzny siedzącego obok była zgubą.

Poruszyłam się nerwowo na hokerze.

Zażenowanie zakryłam szerokim uśmiechem, niepewność wyparowała wraz z kolejnymi procentami buzującymi w krwi, a złość uwolniła skrywaną we mnie zadziorę. Nie wiem, dlaczego za moimi plecami nazywał mnie Królową Lodu, ale dziś po prostu kłębiące się we mnie emocje wymieszane z alkoholem spowodowały mój wewnętrzny bunt. Chciałam, mu pokazać, chciałam mu usilnie udowodnić, że się myli i nie jestem wcale taka zimna, za jaką mnie uważał.

Byłam po prostu rozsądna.

– Co masz na myśli? – spojrzałam na Tytusa, mrużąc oczy. Alkohol dawał mi się już lekko we znaki.

Przysunął się jeszcze bliżej, rękę położył na krześle, nogę oparł o moje krzesło, a oczy wlepił w moje. Natychmiast poczułam lekkie podenerwowanie wymieszane z podekscytowaniem, bo tymi gestami dał mi zrozumienia, że: po pierwsze nie mam ucieczki, po drugie muszę wysłuchać tego, co ma mi do powiedzenia, a po trzecie nie byłam przekonana czy chcę tego wysłuchiwać.

To był właśnie ten impas.

Powstrzymałam histeryczny śmiech, przełknęłam ślinę, oczekując w zniecierpliwieniu co mam mi do powiedzenia.

– Widzisz, ptysiu – mówił, muskając oddechem moją twarz. Wyczułam alkohol z cytryną, nerwowo oblizałam usta, na co wzrok Tytusa stał się bardziej ostry. – Tak jak wspomniałem nie chciałbym, abyś sprawdzała czy ktokolwiek inny na ciebie działa.

Przyjęłam znudzona pozę, ale nasza bliskość, jego ton i surowość zadziała na mnie natychmiast. Poczułam przyjemny ścisk w podbrzuszu i wilgoć na stringach.

– Nadal nie bardzo rozumiem, bo nie zamierzam iść do zakonu, jeśli to masz na myśli – odparłam natychmiast.

Tytus roześmiał się jakoś dziwnie, natychmiast się spięłam. Nie chciałam, aby traktował mnie z góry. Zawsze był wobec mnie w porządku, stawał po mojej stronie, nie oceniał, a wspierał. Co prawda momentami miałam wrażenie, że za bardzo przejmuje się mną niż wymagałaby tego sytuacja, ale wydawało mi się to miłe i odnosiłam wrażenie, że wynika z czystej troski.

– Jeśli ktokolwiek położy na tobie łapy, to mu je ujebie – powiedział twardo i z nieschodzącym mu z twarzy uśmiechem, a ja mało co nie spadłam z krzesła, analizując czy dobrze wszystko usłyszałam.

Przyjaciel taty patrzył na mnie wyczekująco, jakbym miała złożyć mu w tym momencie deklarację czystości. Nie wyglądał na kogoś kto żartuje.

Burza sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz