Rozdział 5. Sardynki w puszce.

814 25 11
                                    

Bardzo ceniłam sobie spokój w życiu. To było coś, co gwarantowało mi stabilność, pozwalało utrzymać się na powierzchni i nie utonąć w oceanie problemów.

Jednak gdy Felix zniknął na parę dni, zapewniając mi spokój tak nagle i niespodziewanie, powinnam czuć się dobrze. A było wręcz przeciwnie. Chciałam, żeby mężczyzna dotrzymał danego słowa i mnie już więcej nie zostawiał. LeBlanc wprowadzał do mojej codzienności iskierkę ekscytacji i uczucie błogości. Ale od pamiętnego spaceru po ulicach Nowego Jorku brunet jakby zapadł się pod ziemię. Wysyłał jedną, może dwie wiadomości dziennie, tłumacząc się, że ma zamieszanie na jednostce. Starałam się rozumieć, że mężczyzna miał pracę i zdecydowanie za mało czasu w ciągu doby, żeby wcisnąć w nią wszystkie obowiązki i spotkania ze mną. Z tą myślą nadszedł maj i ostatnie czego chciałam, to spokoju bez LeBlanc'a u boku.

- Zwróćcie Państwo uwagę na odcień czerwieni przy... - przez moje myśli przebijał się wesoły głos profesor Harris. – Amarantowy wyraźnie różni się od szkarłatnego pigmentacją...

Alex Harris prowadziła zajęcia z projektowania i rysunku. Była moją ulubioną profesorką, a ja z pewnością jej ulubioną studentką. Podczas wykładów rzucała żarcikami i wszystko dobrze tłumaczyła, a po zajęciach zawsze mnie zaczepiała i zagadywała. Lekcje z nią były przyjemnością i zawsze z uwagą jej słuchałam. Tym razem jednak nie mogłam się skupić. Natarczywe myśli o Felixie gryzły jak sweter urodzinowy, wydziergany przez Gretę rok temu.

Westchnęłam cicho, ponownie sięgając po ołówek. Podniosłam wzrok, orientując się, że wszyscy byli czymś zajęci.

- Pstt, Camile? – szepnęłam do kobiety siedzącej obok. Jej kruczoczarna czupryna obróciła się w moją stronę, a jej ciemna brew podniosła się w geście niemego zapytania. – Co robimy?

Anderson była moją koleżanką z rocznika, od której czasami pożyczałam notatki. Poza uczelnią rzadko się widywałyśmy, bo Camile cały wolny czas poświęcała na naukę. Studiowała w końcu dwa kierunki.

- Kończymy projekty – odszepnęła, wskazując swoim czarnym cienkopisem na swój szkicownik. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością w jej kierunku.

- Dzięki.

Zajęłam się rysowaniem stylizacji inspirowanej slajdami z prezentacji profesor Harris. W zasadzie to bazgrałam bez sensu po kartce przez kilka minut, zanim zabrałam się do porządnej pracy. Nie miałam dzisiaj weny, a nawet krzty chęci do projektowania. Najchętniej wybrałabym się do Felixa i spędziła z nim cały dzień. A najlepiej cały tydzień. Cały miesiąc. Może całe życie?

Tęskniłam za tym żołnierzykiem. Chciałam z nim więcej rozmawiać, bo sama jego obecność sprawiała mi przyjemność. Nigdy się tak przy nikim nie czułam i niemal zapomniałam, jak to jest odczuwać takie emocje.

Moją uwagę zwróciło pukanie w wyjściowe drzwi sali. Zrobiło się lekkie poruszenie, a zaskoczona profesorka podniosła się z siedzenia i bez wahania pognała do drzwi. Śledziłam ją wzrokiem, marszcząc brwi. Kto pukał do drzwi w środku wykładu? Inni profesorowie po cichu wchodzili i wyjaśniali prowadzącemu czego potrzebowali.

Harris otworzyła drzwi i uśmiechnęła się szeroko na widok gościa. A mi niemal opadła szczęka do podłogi, bo był nim sam Felix LeBlanc. Mężczyzna kiwnął głową na powitanie do mojej profesorki jakby dobrze się znali i wszedł do pomieszczenia. Usłyszałam ciche szeptanie za plecami i wokół mnie.

Brunet ubrany był w mundur wojskowy, czym powodował, że miękły mi nogi. Wyglądał w nim atrakcyjne, wręcz obłędnie. Był wyprostowany i miał dumnie uniesioną głowę, a w dłoniach trzymał bukiet bordowych róż. Biła od niego pewność siebie i elegancja.

Jeden Kierunek Miłości II TOM [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz