Nie byłam łatwym dzieckiem.
Byłam ciekawska, natrętna, uparta... (szesnaście przymiotników później)... pewna siebie i denerwująca. Tatko mnie najpewniej skrycie nienawidził. Żył ze złodziejstwa, i w sumie ja też miałam niezbyt wielki wybór i musiałam podążyć w jego ślady, zanim jeszcze nauczyłam się porządnie chodzić.
Serio, to jest największy hultaj, jaki chodzi po tym świecie. Facet potrafi zwinąć ci majtki, a nawet się nie połapiesz. Jeżeli chodzi o mnie, zaczynałam dość niewinnie ― byłam mała, zwinna i sprytna, więc idealnie wychodziło mi wkradanie się na statki lub do mieszkań innych ludzi i ogołacanie ich z majątku (w sumie niski wzrost i zwinność zostały mi do teraz, tyle, że udało mi się rozwinąć spryt).
Nie było to takie złe życie, jak patrzę na to z perspektywy czasu. Pieniędzy nigdy nie brakowało, chociaż kilka razy miałam styczność z właścicielami takowych posiadłości albo maszyn, i wtedy wiałam, gdzie pieprz rośnie.
W uciekaniu też zawsze byłam dobra.
Tak to wyglądało do czasu, aż skończyłam dwanaście lat. Przestałam wkradać się do domów innych ludzi przez szyby wentylacyjne i tym podobne, ale tatko i jego koledzy prędko nauczyli mnie innych sztuczek. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak łatwo jest zabrać człowiekowi portfel, albo jakieś urządzenie, albo zdjąć drogi zegarek, kiedy nie patrzy.
Przez wiele lat biegałam po ulicach Xandaru, planety w Galaktyce Andromedy, podbierając małe przedmioty, a potem, pod wieczór, spotykałam się z tatkiem i jego kolegami na głównym statku, kiedy wracali z kosmicznych wojaży, żeby mnie odebrać.
Po jakimś czasie stałam się tak sprytna, że potrafiłam okraść nawet tatka i jego współpracowników. Zwykle nawet nie dostrzegali, że coś im zniknęło, póki tego nie potrzebowali. Mówiąc krótko, byłam dobra. I serio nie było na co narzekać, w końcu jakoś sobie radziłam. Ta sielanka trwała do czasu, kiedy tatko powiedział, że koniec żerowania na nich.
Myślałam sobie, fajnie, zacznę własne życie. Problem był w tym, że wyrzucili mnie na totalnym pustkowiu, i powiedzieli: jak sobie już ogarniesz życie, to się odezwij. Kochający ojciec, no nie? Pewnie miał przy tym niezły ubaw.
Ale pewnie nie spodziewał się, że tak szybko uda mi się... jak to on powiedział? Ach, tak: "ogarnąć życie". Znalazłam sobie statek (okej, pożyczyłam i nie zamierzałam oddawać, to nie kradzież, no nie?), potem ogarnęłam z lekka jego wyposażenie, i voilà ― oto pojawiłam się znowu na pokładzie głównego wehikułu naszej drużyny, przywitana ciepło i z rodzinną czułością.
Tatko jest dobry w tym, co robi ― mam na myśli kradzież, oczywiście, bo co innego... właściwie to ciekawa historia. Bo widzicie, lata tego od cholery w kosmosie. Co galaktyka, to jakiś gang złodziejaszków się w niej panoszy. My swojego miejsca nie mieliśmy, i w sumie drugą taką grupą byli Łowcy ― z Yondu Udontą na czele. Tatko go nienawidził. I z wzajemnością. Gdyby mogli, rzuciliby się na siebie z pazurami. A żeby to z pazurami...
Kiedyś doszło do współpracy między naszą grupą, a ich zespołem ― i nie skończyło się to za dobrze. Yondu okazał się dupkiem (...nawet mnie to do cholery nie dziwi, wiecie?), i tatko wylądował w więzieniu, bo gostek zostawił go na pastwę łowców głów.
Krótka piłka. Nienawiść po grób. Jak wyciągnęliśmy tatka z więzienia, to normalnie zemstę na facecie poprzysiągł. Nic dziwnego. Moje osobiste przeczucie? Nie można dopuścić do ich spotkania, bo ja bym chciała jeszcze trochę pożyć, a jak już do rękoczynów dojdzie, to ojciec mnie w to wciągnie, nie ma wątpliwości.
...ale zawsze byłam dobra w uciekaniu, no nie?
CZYTASZ
✔ | SPIRIT IN THE SKY ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL1
Fanfiction𝐒𝐏𝐈𝐑𝐈𝐓 𝐈𝐍 𝐓𝐇𝐄 𝐒𝐊𝐘 ━━━━ ❛ I'VE ALWAYS BEEN GOOD AT RUNNING. ❜ ミ☆ 𝐁𝐋𝐔𝐄 𝐙𝐀𝐖𝐒𝐙𝐄 była dobra w swoim fachu. Nie raz kończyła w beznadziejnej sytuacji, uciekając przed kosmiczną policją, czy coś w ten deseń (albo innym zło...