Jeżeli ktoś kazałby mi opisać mój najbardziej szalony i pozbawiony jakiegokolwiek sensu dzień, to najpewniej podałabym dzisiejszą datę. Dodałabym do tego szczegóły na temat rzeczy ― i, jak się okazuje, stworzeń ― które nasz kupiec zgromadził na Knowhere. Poważnie, gość ma problem. Ja też zbieram śmieci, ale bez przesady. Trzeba znać umiar.
On nie kojarzy chyba takiej definicji.
Rocket i Groot drepczą obok mnie, jakby robili za moją chwilową obstawę. Cóż, nie narzekam; aktualnie preferuję ich obecność, bo gdybym miała być blisko Petera albo Gamory, to nie wiem, czy czułabym się komfortowo. Okej, spójrzmy prawdzie w oczy ― ani jeden z moich towarzyszy nie jest teraz dobrą opcją, jakby nie patrzeć. Trzeba było wziąć przykład z Draxa.
Gostek strzelił focha i sobie poszedł. I nie wiem, ile jeszcze będę sobie pluć w brodę, że nie zrobiłam tego samego.
― ...nadal nie przeprosiłaś ― mamrocze nagle ni z tego, ni z owego, Quill, przepychając się obok Groota, aby zająć jego miejsce. Drzewo rzuca mu urażone, ale też odrobinę zasmucone spojrzenie. Marszczę czoło, zerkając na mojego starego kolegę przelotnie, bo nie chcę, żeby pomyślał, że jakoś specjalnie mnie to interesuje. ― No, wiesz. Za to, że zniszczyłaś mi randkę.
― Ja przepraszam bardzo, podryw na Walkmana nazywasz randką? ― prycham z niedowierzaniem, a Peter ucisza mnie gestem. Chwila, on przejmuje się tym, co Gamora sobie pomyśli? Okej. Okej, wcale mnie to nie rusza. Wykazuję minusowe zainteresowanie jego życiem prywatnym, niech sobie robi, co mu się żywnie podoba.
...okej, nie. Dlaczego mnie to tak dręczy?
Peter wzrusza lekko ramionami, a ja mam ochotę mu przyłożyć. Tak, wiem ― zazwyczaj działa. Ale to jest Gamora, córka Thanosa. Ta ziomeczka potrafi siać spustoszenie w galaktyce z rana, przed śniadaniem i wieczorem, tak rekreacyjnie. Tu nie podziała Walkman i kilka fajnych ruchów. Mogę się założyć, że tancerką też nie jest najlepszą. Co prawda ja też nie, ale przynajmniej mam poczucie rytmu i wiem, jak to wykorzystać, do jasnej cholery.
― Ty już nic do mnie nie mów dzisiaj, Quill ― kończę, machając wymijająco ręką, jakbym chciała odpędzić jakąś natrętną muchę. W tej samej chwili nasz spacerek się kończy, przez co wszyscy gwałtownie się zatrzymują. Wychylam się zza Groota, żeby sprawdzić, co dzieje się kilka kroków przed nami i widzę, jak Gamora wita się z kimś, kto najpewniej jest osławionym Kolekcjonerem.
― Ale nie, poważnie ― ciągnie dalej Peter. Przysięgam na bogów, urwę mu kiedyś łeb. ― Albo mnie przeproś, albo przyznaj, że jesteś zazdrosna.
O ile jakoś trzymałam się w ryzach, tak jakoś to ostatnie słowo działa na mnie jak płachta na byka. Zaciskam dłonie w pięści, przymykając na chwilę powieki.
― Tak, jestem zazdrosna ― przyznaję wreszcie. ― O Gamorę. Jak mogłabym nie być, idioto?
Wszyscy spoglądają na mnie jak na zawołanie. Jestem niczym wujcio pod ostrzałem jakieś cztery lata temu, jak zwiewał z klejnotami koronnymi z Andalusii. To był skok jego życia, powiadam, i do tego zakończony powodzeniem. Rozeszły się po galaktyce jak ciepłe bułeczki; raczej nie zostaną już odzyskane w pełnym składzie. No coś pięknego, dla takich rzeczy się żyje.
― ...że słucham? ― mamrocze skołowany Peter, rozkładając ręce w geście bezsilności. Nie mam siły się z nim kłócić, więc zamiast bezsensownego kłapania zębami, spoglądam na Gamorę ze słodkim uśmieszkiem i puszczam jej oczko. I, o dziwo, ona chyba pojmuje, że jestem między młotem a kowadłem, bo odpowiada tym samym.
Mówiłam. Girl power, siostrzane więzi. Kobiety rozumieją się bez słów, to jest coś pięknego.
― Prezentuję wam, Taneleera Tivana, Kolekcjonera ― zapoznaje nas (jak się okazało jakieś kilka minut temu, zanim dotarliśmy do tego abstrakcyjnego miejsca) Carina. Podnoszę wzrok, żeby spojrzeć na wspomnianego człowieka, którym okazuje się podstarzały, siwy koleś. Unoszę brwi, bo spodziewałam się kogoś bardziej... no, nie wiem. W stylu Ronana.
CZYTASZ
✔ | SPIRIT IN THE SKY ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL1
Fanfiction𝐒𝐏𝐈𝐑𝐈𝐓 𝐈𝐍 𝐓𝐇𝐄 𝐒𝐊𝐘 ━━━━ ❛ I'VE ALWAYS BEEN GOOD AT RUNNING. ❜ ミ☆ 𝐁𝐋𝐔𝐄 𝐙𝐀𝐖𝐒𝐙𝐄 była dobra w swoim fachu. Nie raz kończyła w beznadziejnej sytuacji, uciekając przed kosmiczną policją, czy coś w ten deseń (albo innym zło...