02 | go all the way.

124 13 1
                                    

Szklany dach ukazuje pomarańczowe niebo błyszczące jasnymi drobinkami. Grupka dzieci bawi się na środku wielkiej sali. Jedna dziewczynka goni małą mechaniczną ważkę zasilaną energią słoneczną i jest tak zajęta sobą, że wpada na niską, filigranową kobietę w długiej, białej sukni ciągnącej się za nią po ziemi. Srebrne bransoletki dźwięczą wesoło na jej nadgarstkach, kiedy łapie dziewczynkę i mówi cicho:

― Uważaj, gdzie biegniesz, maleńka.

― Wasza wysokość! ― Głos wysokiego mężczyzny w czarnym stroju roznosi się echem po sali. ― Zbliżają się!

Kobieta kiwa głową. Głaszcze dziewczynkę po głowie, po raz ostatni patrząc na nią z delikatnym i smutnym uśmiechem, po czym pewnym krokiem rusza w stronę jednego ze swoich żołnierzy. Nie jest zwykłą mieszkanką planety Morag; jej obowiązkiem jest ochrona podwładnych. Prędko przechodzi przez długi korytarz i zatrzymuje się przed jedną z mniejszych sal.

― Przynieście kulę. Nie mogą znaleźć kamienia; to nasz priorytet.

― Ej, śpiąca królewno, wstawaj. Chciałaś chyba coś zjeść. ― Peter łapie mnie za ramię i potrząsa mną lekko. Odruchowo mocniej zaciskam palce na plecaku, żeby broń Boże nie okradł mnie z kulki, którą dorwałam z wielkim wysiłkiem. Quill śmieje się ze mnie drwiąco, ale ja wiem swoje.

Dziwne, że jeszcze mi nie podebrał zdobyczy.

Po całym statku rozchodzą się przyjemne nuty "Go All The Way" w wykonaniu The Raspberries. Tatko nigdy nie lubił tej piosenki. Podnoszę się z łóżka Quilla, na którym przysnęłam na siedząco, i przeciągam się ospale.

― Gdzie jesteśmy? ― pytam, siadając przy stole obok Bereett. Quill ogląda wiadomości, w których mówią coś o układzie pokojowym podpisanym przez lud Kree i Nova Corps. To dobrze, przynajmniej ludzie trochę się uspokoją, bo przecież jasne jest, że to nie powstrzyma Ronana przed czymkolwiek, co odwala w kosmosie. Smaruję bułkę masą czekoladową i po chwili zajadam się skromnym posiłkiem.

― Odstawimy Bereett na Krylor, a potem lecimy na Xandar ― odpowiada mi obojętnie Peter. Kładę plecak na kolanach, a czerwonoskóra koleżanka rzuca mi zaskoczone spojrzenie. Uśmiecham się do niej słodko.

― ...nie patrz tak na mnie ― mamroczę pod nosem, popijając kanapkę sokiem. Dziękuję Bogom, że Quill jest człowiekiem i robi zapasy właśnie na Xandarze. Przynajmniej jedzenie ma normalne. I musi mieć naprawdę dobrego dostawcę, bo wiem, że nie bywa na Ziemi, żeby zaopatrzyć się w takie smakołyki. ― Facet zwija mi sprzed nosa prawie każdą zdobycz.

― Ej, wcale nie! ― Peter marszczy czoło, niby urażony. Patrzę na niego spode łba. ― ...prawie robi wielką różnicę.

― Widzisz. Rozumiesz już, dlaczego mam problemy z zaufaniem? ― pytam, zwracając się do Bereett, a ona kiwa głową, śmiejąc się cicho. Zerka przelotnie na Quilla, a ja myślę, że jest mi jej szkoda. Zawsze, kiedy poznaję jakąś dziewczynę, którą przeleciał, to jest mi jej szkoda. Na pewno nie chciałabym, żeby facet mnie uwiódł, obiecał przygody i podróże, a potem porzucił, żeby już nigdy nie wracać.

― Spotkamy się potem na Xandarze, tak? ― dopytuje się dla pewności Bereett. O, właśnie. Oto moje przypuszczenia. Quill patrzy na mnie przez mniej niż sekundę, więc odwracam wzrok, rozumiejąc, co nadchodzi.

Kłamstwo.

― Jasne ― odpowiada lekko Peter. Jest przekonujący, nie powiem. Ale takie jest nasze życie. Jeżeli nie potrafilibyśmy kłamać, nie przetrwalibyśmy długo w tym biznesie. ― Znajdę cię.

✔ | SPIRIT IN THE SKY ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz