05 | voulez-vous.

114 12 0
                                    

― Zielonka, bardziej mnie nie może nie obchodzić to, czy żyjesz, czy wydajesz ostatnie tchnienie ― jęczę, kiedy Gamora po raz kolejny pyta Petera, dlaczego uratował jej życie, a on nie daje jej żadnej sensownej odpowiedzi. Kobieta rzuca mi mordercze spojrzenie, dając tym samym do zrozumienia, że nie chce ze mną rozmawiać. Jasne, rozumiem; wszyscy uważają mnie za gwóźdź do trumny. ― Ale widzisz, ten jełop tutaj... ― wskazuję kciukiem na Petera, który marszczy lekko czoło, ― ...uparł się, że jesteś cenna, a przynajmniej taką bajeczkę mi wciska, bo mnie się bardziej wydaje, że chodzi mu o twój tyłek.

― A tak na poważnie ― przerywa mi Peter, zanim mam szansę jeszcze bardziej go upokorzyć. Uśmiecham się perfidnie pod nosem. ― Po prostu wiesz, gdzie możemy opchnąć naszą kulkę.

― Naszą? ― pytam z niedowierzaniem, unosząc brwi. O nie, skarbie, nie ma takiej opcji. ― Chyba moją. O ile dobrze pamiętam, jest moja, Quill.

― Nasza ― poprawia mnie mężczyzna, kładąc nacisk na każdą literkę tego słowa. Patrzy na mnie przez chwilę, jakby wzrokiem chciał wywiercić dziurę w mojej głowie, aż w końcu znowu spogląda na Gamorę. Kiedy to robi, uśmiecha się czarująco.

Ach. Tu leży pies pogrzebany. On wie, że na mnie nie działają żadne z jego sztuczek, ale nie jest jeszcze pewien, czy tak samo jest z Gamorą. Prawie parskam drwiącym śmiechem, w ostatniej chwili się od tego powstrzymując.

― Wyjaśnij mi, proszę ― zaczyna Zielonka, wzdychając ciężko. ― Jak chcecie sprzedać kulę, skoro tkwimy tutaj?

― Proste ― odpowiada Quill. Splata ręce na piersi i wskazuje głową na Rocketa, który stoi obok mnie, obserwując całą wymianę zdań z czystym zdegustowaniem wymalowanym na pyszczku. Doskonale cię rozumiem, słodziutki zwierzaczku. Ten związek, chociaż jeszcze nawet nie zaistniał, jest z góry skazany na porażkę. ― Nasz przyjaciel, Rocket, uciekł z dwudziestu dwóch więzień.

― Och, tak, wydostaniemy się stąd ― potwierdza zadowolony szop pracz, kiwając łebkiem. ― A potem polecimy prosto do Yondu, odebrać nagrodę za wasze śliczne, cenne główki.

― A tak z czystej ciekawości ― odzywam się, unosząc do góry rękę, jakbym była na lekcji w szkole i właśnie zgłaszała się do odpowiedzi. ― Jak wiele twój kupiec był gotów zapłacić za naszą małą, metalową kuleczkę? ― pytam, a Gamora lustruje mnie wzrokiem przez chwilę, jakby nie była pewna, czy jestem warta poznania tak ważnej informacji.

― Cztery biliony Unitów ― mówi w końcu, a ja otwieram szeroko oczy i usta, nie do końca pojmując ten fakt.

Wyrywa mi się ciche "ile?!", ale kiedy patrzę na Quilla i Rocketa odkrywam, że są w takim samym stanie, co ja. Peter mamrocze coś w stylu: "o jasna cholera", a mój drugi znajomy uderza się łapką w czoło i wydaje mi się, że może zaraz zemdleć. Nic dziwnego; każde z nas byłoby gotowe zabić za taką kasę.

― Ta kula jest moją szansą na ucieczkę od Ronana i Thanosa ― ciągnie dalej Gamora, ignorując nasze reakcje. ― Jeżeli mnie stąd wyciągniecie, zaprowadzę was do kupca i rozdzielimy zysk pomiędzy całą czwórkę.

― Jestem Groot! ― słowa humanoidalnego drzewa rozbrzmiewają zaraz za moimi plecami, więc zerkam na niego przez ramię, uśmiechając się delikatnie. Rocket wywraca oczami, zirytowany, po czym stwierdza:

― Przesypia akcję, budzi go brzdęk monet. Standard, kuźwa.

Śmieję się cicho. Ta, to przypomina trochę mojego ojca. Zawsze, kiedy coś się dzieje, to ja i wujek wszystkim się zajmujemy, a on pojawia się zaraz po zakończeniu akcji, pytając, jaki będzie zysk. Gamora żegna się z nami cichym: "i tak uważam, że jesteście szaleni", po czym odwraca się na pięcie i wraca do swojej kabiny dumnym krokiem. Opieram się o ścianę obok Groota, wodząc za kobietą wzrokiem, póki nie znika za zakrętem.

✔ | SPIRIT IN THE SKY ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz