Wchodzę do przebieralni, mając na sobie tylko bieliznę. Prysznic był chłodny i niezbyt przyjemny, ale nucenie fajnej piosenki pomogło. Nie, no dobra. Szczerze? Mam ochotę zabić tych gości, którzy mnie tutaj przyprowadzili, ale zachowuję zimną krew i po prostu uśmiecham się przez cały czas. Nie zepsują mi dnia. O, nie. Jeden z dwóch facetów podaje mi ciuchy, więc odbieram je grzecznie. I nawet im za to dziękuję. Udławcie się moją cukierkowością, skurwiele.
Quill i Rocket już na mnie czekają. To mnie jakoś mało cieszy; Quill za to uśmiecha się bezczelnie po nosem, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu. Ja naprawdę nie wiem, czego on oczekuje. Wychowałam się wśród praktycznie samych facetów; moją koleżanką była moja opiekunka, Jeelsie. A potem zostałam sama. I teraz mam chłopów na utrzymaniu.
I on co, on sądzi, że ja się poczuję niezręcznie przez jego spojrzenie?
Ta, chciałby.
― Siemasz, Peter ― witam się, salutując niedbale wolną ręką. Chłop odpowiada tym samym, a ten pieprzony grymas nie schodzi mu z mordy. Najchętniej starłabym mu go cegłówką, albo jakąś naprawdę brudną ścierą. To ostatnie byłoby idealne, zważając na to, że w sumie właśnie tym jest w stosunku do kobiet. ― Where did you come from, baby? How did you know I needed you...
― Nie, Blue, nie, błagam, nie rób mi tego ― jęczy załamany Quill, zakrywając uszy dłońmi, kiedy zaczynam podśpiewywać pod nosem kolejną piosenkę ze zbioru moich ulubionych kawałków. I co, łyso ci teraz, co? Znam twoje słabe punkty, Quill. Było ze mną tyle nie pić. ― Jak to się wryje w mózg, to będzie za mną chodziło przez kolejne kilka dni, miej litość.
W odpowiedzi wzruszam tylko ramionami, wciągając na nogi żółte spodnie. A potem śpiewam dalej, bo muszę się na nim zemścić za to, że tu jestem. Quill załamuje się i poddaje, kręcąc głową z cierpieniem wymalowanym na twarzy, ale kiedy Gamora pojawia się w przebieralni, to słyszę, jak mój kolega nuci kawałek pod nosem, po chwili przeklinając samego siebie.
Ach, kocham go denerwować. Śmiesznie wtedy wygląda, jak rzuca mi te ― pożal się Boże ― spojrzenia seryjnego mordercy. Jest wtedy nawet trochę słodki.
Ale, żeby nie było, nikt nie słyszał tego ostatniego ode mnie.
Kiedy wychodzimy z przebieralni, każde z nas dostaje karimatę z czymś, co przypomina kocyk. Domowe wyposażenie, fajnie. Już mi się podoba. Wnętrze naszego kochanego więzienia wygląda tak, jak każde inne intergalaktyczne więzienie. Tyle, że na samym wejściu rozpoznaję kilku znajomych, z którymi witam się, machając do nich.
― Jakim cudem nikt nigdy nie próbuje zabić ciebie? ― pyta Quill. ― Zawsze mam przerąbane, bo wszędzie masz kogoś, kto nie pozwala innym poderżnąć ci gardła.
― Po prostu nie robię sobie wrogów przy każdej lepszej okazji, Peter ― odpowiadam obojętnie i w ostatniej chwili popycham go lekko na bok, żeby nie oberwał kawałkiem jedzenia rzucanym przez kilku więźniów z wyższego piętra.
Nie celowali w niego. Ani we mnie. Celowali w kobietę za mną. Zerkam na Gamorę z mieszanymi uczuciami, bo nie wiem, co powinnam o niej sądzić. Żeby było mi jej żal, to musiałabym ją lepiej znać. W tej chwili mogę co najwyżej patrzeć na wszystko z boku i oceniać jej zachowanie.
― Będziesz pierwsza! ― krzyczą niektórzy.
― Morderczyni! ― słyszę gdzieś z boku.
― Już jesteś martwa! ― dodaje ktoś niedaleko Zielonki.
― No, kobitka ma reputację ― zauważa Rocket, prawie wcale niewzruszony wydarzeniami. Mogłam się tego jednego spodziewać. Stawiam sobie za cel rozpracowanie tego gostka; tyle, że aby to osiągnąć, muszę zdobyć chociaż odrobinę jego zaufania, a on nie wygląda na jakiegoś specjalnie wylewnego. ― Wielu straciło wszystko, co miało, przez Ronana i jego podwładnych. Wytrwa tu góra dzień.
CZYTASZ
✔ | SPIRIT IN THE SKY ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL1
Fanfiction𝐒𝐏𝐈𝐑𝐈𝐓 𝐈𝐍 𝐓𝐇𝐄 𝐒𝐊𝐘 ━━━━ ❛ I'VE ALWAYS BEEN GOOD AT RUNNING. ❜ ミ☆ 𝐁𝐋𝐔𝐄 𝐙𝐀𝐖𝐒𝐙𝐄 była dobra w swoim fachu. Nie raz kończyła w beznadziejnej sytuacji, uciekając przed kosmiczną policją, czy coś w ten deseń (albo innym zło...