Peter podnosi się z ziemi, podczas gdy ja już dawno rzucam się w pogoń za naszą wredną nową znajomą. Przyznam, że zapieprza nieźle, ale ja też mam pewną wprawę w bieganiu, więc nawet prędko ją doganiam, łapiąc za plecak.
Kobieta odwraca się w moją stronę i próbuje uderzyć mnie w rękę, ale odparowuję cios ramieniem i jęczę cicho, kiedy pięść zielonej zderza się z tym samym miejscem, w które przywaliła poprzednio. Będę miała siniaki. Nie wybaczę.
― Spieprzaj, babo! ― wydzieram się, nadal nie puszczając plecaka. Walka wręcz nigdy nie była moją ulubioną; wolę grać nieczysto. Jak każdy, kto ma do czynienia z czarnymi interesami. Dlatego gdy moja przeciwniczka stara się trafić mnie w głowę, schylam się i kucam, po chwili podcinając ją skutecznie.
Nie zdziwi mnie wcale, jeżeli Quill zaraz się tu zjawi, mówiąc coś w stylu: "drogie panie, spokojnie, poczekajcie... muszę wszystko nagrać". To byłoby w jego stylu. Serio.
Podskakuję, zabieram plecak i biegnę dalej przed siebie. Nie myślę w tej chwili o Peterze, ani trochę. Raczej o tym, żeby dostać się do Milano, odpalić silniki i spieprzać, ile paliwa w baku. I, oczywiście, nie jest mi to dane.
Ona dosłownie się na mnie rzuca. Ale ktoś inny też się zjawia, zanim ta świruska ma szansę przypieprzyć mi moim własnym Blasterem w głowę.
Nigdy nie sądziłam, że nazwę Petera Quilla moim wybawcą, a tu proszę, los po raz kolejny mnie zaskakuje. Mężczyzna odciąga mojego oprawcę. Kobieta upuszcza broń, którą ja łapię w pierwszej lepszej chwili, po czym podnoszę się z ziemi, szukając wzrokiem plecaka. Prawda, leży kilka metrów dalej, ale kulka toczy się w stronę rynku z fontanną.
Który jest piętro niżej. Zajebiście.
Nie oglądam się za siebie, żeby sprawdzić, czy Peter jakoś sobie radzi; każdy sobie rzepkę skrobie, nie mam na to czasu, bo stracę to, o co walczę. Dlaczego przeskakuję przez barierkę i w ostatniej chwili uginam kolana, kiedy stopy zderzają się z twardym podłożem. Cudem zachowuję równowagę. Nienawidzę takich skoków, ale trzeba przyznać, że te ciężkie buty naprawdę amortyzują upadek.
Kulka leży tuż przede mną. Ale kiedy biegnę w jej stronę, nagle coś oplata się wokół moich kostek i padam jak długa na ziemię. Znowu. Ten dzień jest pełen upadków, powiadam wam. I nienawidzę go. A zaczął się tak obiecująco.
― Quill, co do cholery?! ― krzyczę, kiedy Peter zabiera mi cacko sprzed nosa i biegnie dalej przed siebie, odpowiadając mi:
― Sorki, Blue, życie bywa suką!
― Tą też łap! ― kolejny głos rozbrzmiewa zaraz nad moją głową, więc siadam i próbuję pozbyć się laserowych węzłów z nóg. Chwila, ja znam tych dwóch! Ze trzy razy już na nich wpadłam! I trzy razy skopałam im tyłki i spieprzyłam! ― Do worka z nią!
― Ani mi się waż! ― piszczę, wściekła. ― To coś śmierdzi potem!
Szop pracz śmieje się, rozbawiony, ale w końcu udaje mi się wyswobodzić, więc zanim wielkie, humanoidalne drzewo ma szansę mnie dorwać, przekręcam się, wstaję i znowu uciekam, w myślach mordując Petera na sto przeróżnych sposobów. Zatrzymuję się niemal automatycznie, kiedy widzę, że panna zielona powaliła Quilla i teraz najpewniej planuje odciąć mu głowę wielkim... bogowie, czy ona trzyma miecz? Kto jeszcze tego używa? Sądziłam, że wszyscy przestawili się na broń palną! Kto jeszcze bawi się mieczami?!
W każdym razie, nie mam zamiaru rzucać mu się na pomoc. Nie po tym, jak zostawił mnie na pastwę tych dwóch. Serio, ratowałabym go, gdyby nie łowcy głów. Gdyby zostawił mnie samej sobie. Albo nawet Novej. Ale do cholery. Rzucił mnie na pożarcie tym debilom, doskonale wiedząc, że drepczą nam po piętach, i zaczął spierdalać z naszą wspólną zdobyczą!
CZYTASZ
✔ | SPIRIT IN THE SKY ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL1
Fanfiction𝐒𝐏𝐈𝐑𝐈𝐓 𝐈𝐍 𝐓𝐇𝐄 𝐒𝐊𝐘 ━━━━ ❛ I'VE ALWAYS BEEN GOOD AT RUNNING. ❜ ミ☆ 𝐁𝐋𝐔𝐄 𝐙𝐀𝐖𝐒𝐙𝐄 była dobra w swoim fachu. Nie raz kończyła w beznadziejnej sytuacji, uciekając przed kosmiczną policją, czy coś w ten deseń (albo innym zło...