Kiedy poznałam Quilla, miałam osiemnaście lat, głowę pełną głupich pomysłów i najnowsze albumy Eminema, Britney Spears i Avril Lavigne na płytach, które nosiłam w towarzystwie najświeższego modelu Discmana w plecaku. To były w sumie moje pierwsze podrygi jako samotnego strzelca; i pierwsze rzeczy, które sama ukradłam z Terry.
W każdym razie, pamiętam, że przy drugim spotkaniu to on stawiał kolejki w barze. Co prawda za pieniądze, które powinny być moje, ale mniejsza o to. Jak już wspomniałam, miałam tylko osiemnastkę na karku i nie myślałam przyszłościowo. Wydawało mi się, że po prostu spotkam tego gościa raz czy dwa, a potem nasze drogi się rozejdą; że najpewniej odnajdziemy się po latach w jakimś obskurnym miejscu (ewentualnie w kiciu), i któreś powie "hej, kojarzę cię, piliśmy kiedyś razem!".
Tamta młoda, głupia i naiwna ja nie miała pojęcia, że facet będzie niczym permanentny marker, który najprawdopodobniej mnie zabije. Albo doprowadzi mnie na skraj zgonu. Mogłam się tego domyślić. Sama jego twarz już wtedy aż krzyczała "KŁOPOTY". Równie dobrze mógłby mieć to słowo ułożone z neonów na swoim czole. A jego oczy? Boże, jego oczy. To jest dopiero pułapka bez wyjścia.
Powinnam była to przewidzieć. Ojciec mi zawsze mówił, że odwaga to prosta droga do grobu, i ja wiecznie to sobie powtarzałam, kiedy nagle w pewnej chwili miałam ochotę zrobić coś szalonego.
I teraz proszę. Wystarczyło raz zignorować nauki tatka. Wylądowałam Bóg jeden wie, gdzie, cała obolała, cholernie zmęczona, głodna... naprawdę, mogłabym wymieniać dalej. Moje życie traci w tym momencie sens. Nie chcę otwierać oczu, bo mam dziwne wrażenie, że jak już to zrobię, to nigdy więcej nikt nie pozwoli mi się w świętym spokoju wyspać. Jęczę cicho, słysząc swoje imię gdzieś w tle. Brzmi trochę tak, jakbym znajdowała się w jakiejś wielkiej jaskini.
Mrugam nerwowo kilkanaście razy, starając się przyzwyczaić oczy do jasności panującej wokół. Wreszcie wizja się wyostrza i widzę szare niebo, po którym co chwilę szybko przesuwają się jakieś maleńkie kształty. Dopiero teraz czuję ten wszechobecny swąd dymu i paliwa. I to wcale nie jest najgorsze. Najgorsza jest ta realizacja, która uderza we mnie chwilę potem.
Groot.
Odrobinę za szybko próbuję usiąść; kręci mi się w głowie, robi mi się słabo i szczerze mówiąc przez moment zastanawiam się, czy nie zwrócę ostatniego posiłku (który, swoją drogą, jedliśmy wszyscy już jakiś czas temu... cholera, jestem głodna). Zaciskam zęby, łapiąc się za bok, który boli mnie chyba najbardziej. Albo jestem tak mocno poobijana, albo naprawdę złamałam żebro. Może nawet dwa. I chyba uszkodziłam sobie biodro. Przymykam oczy, pochylając się do przodu i sycząc cicho. Chcę umrzeć. Śmierć byłaby łatwiejszym wyjściem w obecnej sytuacji.
Wreszcie zbieram wystarczająco dużo sił, żeby rozejrzeć się po otoczeniu. Wszędzie leżą kawałki Mrocznego Astrocytu, chociaż przeplatają się one z kolorowymi blachami, które odpadły od statków Łowców i żołnierzy Xandaru. Jest coś jeszcze. Dopiero teraz to słyszę.
Ooh-oo child,
Things are gonna get easier.
Ooh-oo child,
Things'll get brighter.Dochodzę do wniosku, że chyba tylko tyle zostało z Milano. Odtwarzacz kaset. Gdzie jest Peter, tak swoją drogą, i czy czuje się tak samo żałośnie, jak ja? Jeżeli nie, to zgłaszam reklamację. Ktoś płacze obok mnie. Płacze. Cholera, to naprawdę jest żałosny szloch. Sama mam twarz mokrą od łez, czuję to. Zerkam przez ramię, aby dostrzec Rocketa, który ściska w łapkach kilka połamanych gałązek.
Groot. To znowu we mnie przypieprza. Ta świadomość śmierci kumpla.
Mówiłam, kurwa. Chrońmy to drzewo za wszelką cenę.
CZYTASZ
✔ | SPIRIT IN THE SKY ― GUARDIANS OF THE GALAXY, VOL1
Fanfiction𝐒𝐏𝐈𝐑𝐈𝐓 𝐈𝐍 𝐓𝐇𝐄 𝐒𝐊𝐘 ━━━━ ❛ I'VE ALWAYS BEEN GOOD AT RUNNING. ❜ ミ☆ 𝐁𝐋𝐔𝐄 𝐙𝐀𝐖𝐒𝐙𝐄 była dobra w swoim fachu. Nie raz kończyła w beznadziejnej sytuacji, uciekając przed kosmiczną policją, czy coś w ten deseń (albo innym zło...