Chapter 1 || Percy (Poprawione)

17 2 0
                                    

Percy obserwował tłumy na Manhattanie. Ludzie bezmyślnie wypluwali na chodnik przeżute gumy, a potem wdeptywali w nie swoimi butami. Każdy zdawał się iść w swoją stronę, nie zważając na nikogo innego. Krzyki i wołania o taksówki tworzyły hałas, który był niczym turbulencje w samolocie. Można by pomyśleć, że już się do tego przyzwyczaił. Że mógłby wszystko przespać.

Nie. 

Nie, nie, nie. Wciąż budził się tak samo każdego ranka.

Zerknął na swoje ramię, które pokrywały brzydkie siniaki. Miały ciemnofioletowy i żółty odcień, jakby ktoś bawił się na nim farbami. Niestety to nie były farby... Były to natomiast pamiątki po wczorajszym wieczorze, kiedy Gabe wybił mu staw. Percy musiał zagryźć szmatkę, żeby matka nie słyszała jego krzyków bólu, gdy sam nastawiał sobie ramię. Bolało go strasznie, ale nie chciał narobić kłopotów. Teraz chłopak usiłował opatrzyć ranę jak najlepiej potrafił. Przez całą noc przykładał lód do miejsca zwichnięcia, zanim wilgoć z worka przemoczyła całe łóżko.

Jednak Percy nie miał nic przeciwko temu. Kochał wodę. Woda była jego przyjacielem i opiekunem. Woda dawała mu poczucie bezpieczeństwa...

Zarzucił na siebie koszulkę i bluzę z kapturem. Upewniając się, że jego rany i siniaki były niewidoczne pod ubraniem włożył swoje dżinsy i stare tenisówki. Jednak chwile później, poczuł, że metka go drapie. Chciał ją poprawić, jednak od razu wydał z siebie lekki jęk, gdy jego bok zareagował sporym bólem. Upadł na kilka butelek po piwie Gabe'a przez co spędził następne dwie godziny po północy próbując usunąć wszystkie odłamki szkła z ciała. Był tak zdesperowany, że użył nawet odkurzacza...

Starając się ukryć swój ból jak tylko mógł, zszedł na palcach po schodach, zaciskając zęby, żeby tylko się nie skrzywić.

  Nie

Nie chciał dawać po sobie poznać swojego cierpienia, bez względu na to, jak bardzo go to męczyło. Rzucił okiem na kanapę i ujrzał grubego, śmierdzącego Gabe'a śpiącego z kumplami, którzy padli od alkoholu wypitego zeszłej nocy. Otworzył drzwi i wysunął się na zewnątrz, upewniając się, że klucze są bezpiecznie schowane w kieszeni. 

Powoli zszedł po schodach, uważając, żeby się nie potknąć. Kiedy dotarł na dół, już wiedział, co go czeka. Thalia będzie na niego wrzeszczeć, Nico będzie zły jak nigdy, a Annabeth... Annabeth będzie zachowywać się obojętnie.

 Kiedy otworzył drzwi do holu, zobaczył Thalię stojącą tam i tupiącą nogą. Nico rzucał mu groźne spojrzenia, jak zawsze, a Annabeth rozglądała się między Thalią a nim.

- Percy Jackson!- Thalia żwawo ruszyła do przodu, chwytając go za ucho.

-Au! Thalia!- Percy jęczał, gdy dziewczyna niemal ciągnęła go po ulicach. Gdy tylko dotarli do parku, popchnęła go szorstko na ławkę.

-Miałeś być na zewnątrz dobre piętnaście minut temu!- upomniała go. - Staliśmy w tym deszczu, czekając na ciebie!- Krzyczała dziewczyna.

-Nie pada. -  Percy zmarszczył brwi, spoglądając w niebo.

-Już nie!- Thalia westchnęła, zrezygnowana.

-Przecież nie jesteśmy pod jakąś presją czasu.- Percy przewrócił oczami. - Mamy dobrą godzinę, zanim zacznie się spektakl!

- Ale ja chciałabym dostać miejsca w pierwszym rzędzie, Percy...- Thalia złapała chłopaka za rękę, podciągając go na nogi.

Percy próbował ukryć skrzywienie, gdy jego ramię krzyczało na niego za to, że lekceważył swój ból. Jednak nie przejmował się tym. Spojrzał na ciemnowłosego chłopaka obok siebie.

We Olympians ~~TŁUMACZENIE~~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz