Lucy Rift była już w bardzo zaawansowanej ciąży, a jednak upierała się przy noszeniu munduru, nawet jeśli ten musiał być już dla niej rozszerzany u krawca już cztery razy. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami, a ona wciąż, pomimo teoretycznego bycia na L4, upierała się przy jeżdżeniu na patrole. Jej mąż, Tom, był średnio zadowolony tym faktem, jednak Lucyna potrafiła być równie uparta, co jej syn, dlatego dyskusja z nią nie miała sensu.
Para stała teraz w pełnym umundurowaniu na lotnisku przed swoim radiowozem, oczekując na przylot samolotu z Hiszpanii. Erwin ostatecznie nie powiedział jej, aby po niego podjechali, dlatego Lucy stwierdziła, że nie będzie się go o to dopraszać. Jak się okazało, nie było to potrzebne, ponieważ chwilę po ich przyjeździe, obok nich bardzo gwałtownie zaparkowała Coquette z rejestracją SZEFITEK, z której wysiadł Pastor we własnej osobie.
— Wow, jesteś przed czasem — skomentowała Lucy.
Erwin rzucił jej szybkie spojrzenie, mrużąc lekko oczy.
— Wiecie, że mamy nowego Sędziego Głównego? — zmienił szybko temat.
Lucy i Rift spojrzeli po sobie, po czym zgodnie skinęli głowami, dając mu do zrozumienia, że tak, doskonale o tym wiedzieli. Zmiana Sędziego Głównego rzadko była przecież czymś cichym, a oni jako policja zdecydowanie byli o tym poinformowani.
— Taki chuj z niego — skomentował Erwin, wyrzucając ramiona ku górze. — Rozumiecie, że nie chce zapłacić mi za ślub? Twierdzi, że wziąłem go tylko po dofinansowanie. Skąd w ogóle mógł wpaść na taki pomysł?
Tom uniósł brwi.
— No, ciekawe skąd — mruknął typowym dla siebie, ponurym tonem.
Lucy uderzyła go w ramię i odwróciła się z uśmiechem do swojego syna.
— Miło, że przyjechałeś przywitać swojego męża — powiedziała, starając się przyznać radosny ton, chociaż ona również zaczynała wątpić w intencje Erwina.
— Tak, tak, właśnie to przyjechałem zrobić — odparł bez większego przekonania.
Oczekiwanie na samolot trwało jeszcze następne pięć minut, co dla Erwina było zdecydowanie zbyt długim czasem. W pewnym momencie zaczął się kręcić dookoła samochodu, a Lucy i Rift jedynie śledzili go wzrokiem. Zatrzymał się, dopiero gdy z wnętrza lotniska zaczęły się wylewać tłumy osób. Przeskanował ich wzrokiem, szukając jednej konkretnej osoby.
Gregory Montanha szedł z zadowoleniem z walizką, ubrany w dosyć luźny sposób. Wyglądał na całkiem zrelaksowanego, a na widok Lucy i Rifta kąciki jego ust uniosły się nieco do góry. Nie utrzymały się długo w ten sposób, ponieważ dostrzegł towarzyszącego im Erwina. Szybko odwrócił od niego wzrok, a Knuckles poczuł się wręcz urażony tym, że nie jest obecnie w centrum jego zainteresowania, a przecież jego sprawa była tak ważna.
— Grzesiu, szybko do samochodu dawaj, afera jest — powiedział bardzo szybko, kierując się w stronę swojego auta.
Montanha zignorował go całkowicie, kierując się w stronę Riftów. Uścisnął dłoń Toma na przywitanie, a Lucy lekko objął. Dopiero później zerknął w stronę Erwina, który stukał już nogą o chodnik w zniecierpliwieniu. Siwy założył ramiona na klatce piersiowej, jakby chciał mu dać do zrozumienia swoje zdenerwowanie, które jedynie wzrosło, gdy policjant wydawał się tym zupełnie niewzruszony.
— Erwin — przywitał go suchym tonem, jedynie kiwając głową w jego stronę, zanim znów odwrócił się do Lucyny. — Dzięki, że przyjechaliście. Możemy jechać?
Lucy otwierała już usta, aby się odezwać, jednak Erwin nie dał jej dojść do głosu.
— O, nie, nie, nie, jedziesz ze mną — powiedział, podchodząc do nich bliżej i łapiąc Montanhę za łokieć, szarpiąc go lekko w swoją stronę. Gdy Gregory uniósł na to brwi, Erwin natychmiast go puścił. Lucy mogłaby przysiąc, że przez moment wydawał się nieco zmieszany. — Bardzo ważna sprawa jest do załatwienia i cię potrzebuję.
— Potrzebujesz mnie — powtórzył po nim powoli nieco drwiącym tonem. — To musisz chyba pojechać z nami. W sumie to zrobisz LSPD przysługę, wchodząc samemu jako poszukiwany do radiowozu, więc będą dwie pieczenie na jednym ogniu.
Erwin prychnął głośno.
— Ha, akurat nie jestem poszukiwany, więc... — Odwrócił się do Lucyny. — Nie jestem, prawda?
Kobieta wzruszyła ramionami.
— Ja tam jestem na L4 — stwierdziła po prostu.
— A mi się nie chce nawet sprawdzać — dodał Rift.
Erwin z zadowoleniem zwrócił się ponownie do Montanhy.
— Widzisz? Wszystko jest legitnie.
Gregory mruknął coś pod nosem, po czym ominął go, aby wrzucić swoją walizkę do bagażnika pojazdu, po czym wsiadł na miejsce pasażera z przodu. Tom kierował, dlatego Erwin znalazł się na tylnych siedzeniach z Lucy, której samo wejście do środka trochę zajęło, biorąc pod uwagę jej ogromny brzuch, w którym siedziało dwoje dodatkowych zakładników... Znaczy się, rodzeństwo Erwina, z którego ten bardzo się cieszył.
Podróż pod apartamenty przebyła im całkiem cicho, oprócz paru komentarzy, którymi Erwin wymienił się ze swoją matką. W końcu dotarli do celu, a Gregory podziękował jeszcze swoim przyjaciołom za podwózkę, po czym wysiadł z pojazdu. Erwin, nie wiedząc za bardzo, co ze sobą zrobić, podążył za nim.
— Dobra, to słuchaj — zaczął w końcu, idąc za Montanhą, który jakby nigdy nic, ruszył w kierunku drzwi. — Jest jakiś nowy Sędzia Główny, który strasznie się do wszystkiego przypierdala i nie chce zapłacić mi... Nam za Operację Biznesową, bo najwyraźniej według niego odbyło się tylko z powodu korzyści finansowych i najwyraźniej to wystarcza, aby to wszystko stało się nieważne. W sensie sam ten, no... — Słowo „ślub" nie było mu w stanie przejść przez gardło w rozmowie z Montanhą. — Sam ten dokument jest ważny, ale może nam odmówić dofinansowania, rozumiesz? I przyjdzie do nas w poniedziałek, żeby zadawać nam jakieś pytania, i będziemy musieli mu udowodnić, że jesteśmy prawdziwą parą. No, więc mamy cztery dni, aby przekonać jego i wszystkich dookoła, których będzie pytał, że jesteśmy idealnym przykładem, jak dobrze w tym mieście działa instytucja małżeństwa. Czy ty mnie w ogóle, kurwa, słuchasz?
Zatrzymali się przed windą, a Gregory spokojnie wcisnął guzik. Nawet nie odwrócił się w stronę Knucklesa, jednak na jego ustach zaczął czaić się złośliwy uśmieszek.
— Z naszej dwójki zawsze jest większa szansa, że to ja będę tym, który słucha — stwierdził. — Niech będzie. Możemy spotkać się za pół godziny, gdzie zawsze, żeby omówić szczegóły tego, co mu powiemy.
— Dobra — mruknął pod nosem Erwin, obserwując, jak ten wchodzi do windy. — I nie wyjeżdżaj mi następnym razem do Hiszpanii, jak akurat raz w życiu jesteś potrzebny!
Grzesiu, prychnął, jednak nie odpowiedział na tę zaczepkę.
______
Czterdzieści minut później Erwin wspinał się już po drabinie na ten sam dach, na którym spotykał się z Montanhą od prawie trzech lat. Przeszedł z pewną ostrożnością przez krawędź, choć robił to już tak wielokrotnie, że było to dla niego właściwie automatyczne. Montanha stał już na miejscu, wyglądając na wyjątkowo znużonego.
— Spóźniłeś się — powiedział tonem, jakby wcale go to nie dziwiło. — Chociaż dziesięć minut to i tak jest bardzo szybko, jak na ciebie.
— A tam, pierdolisz — mruknął Erwin, jednak uśmiechnął się pod nosem. Podszedł do policjanta, kładąc dłonie na biodrach. — Dobra, to trzeba opracować plan. Będzie nas pytał o jakieś rzeczy, to trzeba będzie się przygotować.
— A takiego sprawdzania nie robi się tylko w przypadku imigrantów? — zauważył Grzegorz.
Erwin przewrócił oczami.
— A to byłby pierwszy raz, jak Sędzia Główny Los Santos wymyśla sobie jakieś nowe prawa? — odgryzł się. — Poza tym, jeśli będzie nam zadawał pytania o siebie nawzajem, to zdamy na spokojnie. — Wyprostował się i uśmiechnął złośliwie, przybierając pewną siebie postawę. — Wiem o tobie wszystko, Grzesiu.
— Ta? — mruknął Montanha z wątpliwościami, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. — To, jak nazywają się moje dzieci?
Uśmieszek Erwina szybko zniknął z jego twarzy.
— To ty masz dzieci?
— No, właśnie. — Grzechu parsknął śmiechem. — Alex i Nicole. Poznałeś ich wielokrotnie, ale jak zawsze, masz w dupie wszystko, co nie jest jakimś nowym napadzikiem.
— Wcale ni...
— Jak nazywa się moja była żona?
Erwin zamrugał dwa razy. Oczywiście, nie miał zielonego pojęcia o tym, że Gregory w ogóle miał jakąś byłą żonę, tak samo, jak nie wiedział o jego dzieciach. W Los Santos relacje rodzinne potrafiły być naprawdę dziwne i tragicznie niezrozumiałe, dlatego Erwin nauczył się już, aby nie kwestionować niczego. Słyszał nawet kiedyś, że Capela adoptował jakiegoś kadeta starszego od niego samego, a nawet w jego własnej ekipie przez dobrych parę miesięcy Heidi nazywała Carbonarę swoim ojcem bez większego powodu.
— Mia Clark? — strzelił głupio.
Montanha roześmiał się głośno, chociaż rozbawienie nie wydawało się dosięgać jego oczu.
— Wiesz co, nawet nie będę pytał o swoją datę urodzenia.
— Dobra, dobra, rozumiem — powiedział szybko Erwin, machając rękoma. — Ale na moje usprawiedliwienie, ty też pewnie nie znasz mojego całego drzewa genealogicznego.
— Masz nam myśli swoją matkę Lucy, ojca Patricka, ojczyma Rifta i cały Zakszot, którego nazywasz swoimi braćmi? — Uniósł brwi z wyraźną wyższością. — Nie zapominajmy również o naszej córce, Kiyoko.
— Oj, nie, nie, nie, nie ma żadnej naszej — wtrącił szybko. — Poza tym na nią nawet ja papierów nie mam.
— Świetnie, w takim razie jest prawnie tak samo moją córką, jak i twoją — odparł, podchodząc nieco bliżej. — Tak czy inaczej, jak widzisz, to ty musisz się doszkalać na mój temat, a nie odwrotnie. Ja przeważnie słucham, co do mnie mówisz. Czyli w skrócie... To ja wiem wszystko o tobie, Erwinku.
Przy ostatnich słowach, trącił go lekko palcem w nos. Erwin fuknął, odtrącając jego dłoń szybkim ruchem. Nie podobał mu się gorąc, który wpływał powolnymi falami na jego szyję.
— Dobra, to zrób mi fiszki czy jakieś inne gówno i miejmy to już za sobą. Nie mogę się już doczekać, aby odebrać hajs i rzucić ci papierami rozwodowymi w twarz.
Gregory uniósł brwi, uśmiechając się nieznacznie. Erwinowi zdecydowanie nie podobało się to spojrzenie, jakby potrafił dokładnie wyczytać jego myśli. Ale w porządku, przecież dokładnie tego chciał. Dostać to, na co się umówili i po prostu skończyć tę całą fatygę. Zdecydowanie nie było w tej sytuacji żadnego drugiego dna. Montanha zapewne chciał coś powiedzieć, ponieważ otwierał już usta, ale Erwin szybko mu przerwał, wpadając na pewien pomysł.
— A co jeśli jeszcze wcześniej mu pokażemy, że nasz związek jest prawdziwy? W sensie, nie mieliśmy żadnego wesela, nie? To zrobimy takie jutro i wyjaśnimy, że byliśmy przez ostatni miesiąc zajęci. Zaprosimy tego zjeba, zobaczy, jacy jesteśmy świetni, plus dostaniemy w końcu prezenty.
— I gdzie chcesz w jeden dzień zorganizować wesele? W Burger Shocie? A może na triadzie? A nie czekaj, jest w nią wbita ogromna rakieta, którą podobno sam na nią wysłałeś — zauważył Grzechu.
— Nie wiem, skąd masz takie informacje, ale... — Erwin urwał i po momencie westchnął ciężko. — Dobra, ogarnę to zaraz i dam ci znać. Znając Davida, tylko czeka już na sygnał, aby wszystko przygotować.
Gregory spojrzał się na niego z przerażeniem.
— Błagam, tylko nie mów, że on to będzie prowadził.
Erwin pokręcił głową, równie zastraszony taką wersją wydarzeń.
— Oj, uwierz mi, drugi raz tego błędu nie popełnię.
CZYTASZ
Byle do rozwodu | Morwin
FanfictionStało się! Najbardziej wyczekiwany ślub Los Santos doszedł do skutku! Pastor Erwin Knuckles i sierżant Gregory Montanha w końcu przypięczętowali prawie trzyletni romans, obiecując sobie miłość po kres swoich dni! Cóż, tak przynajmniej chcieliby, ab...