Ze wszystkich rzeczy, których Gregory mógłby spodziewać się po Erwinie, poczucie jego ust na swoich nie było nawet w pierwszej setce. Przez moment nie wiedział jak zareagować. Jego ciało zupełnie spięło się, a oczy miał wytrzeszczone, co pewnie nie wyglądało najlepiej z boku. Dopiero po dwóch sekundach przypomniał sobie, że przecież robią to na pokaz, więc musiało to wyglądać autentycznie. Przymknął powieki, a jego dłonie, zanim zdążył je powstrzymać, powędrowały na biodra Erwina, przyciągając go bliżej do jego ciała.
Montanha był w swoim życiu z dużą ilością kobiet i paroma mężczyznami, jednak gorąco, które momentalnie rozprzestrzeniło się po jego ciele, było nieporównywalne do czegokolwiek, czego doświadczył wcześniej. Miał ochotę zatrzymać czas i zostać tak już na zawsze, starając się ignorować cichy głosik w jego głowie, który starał się przypomnieć mu, że wszystko to było jedynie farsą. Ale on sam przecież nigdy wcześniej nie wykazywał zainteresowania Erwinem... Prawda? Tak przynajmniej zawsze sobie wmawiał, że ich flirty były jedynie żartami, a plotki na ich temat głupiki docinkami. Teraz nie był już tego taki pewien.
W końcu Erwin przerwał pocałunek, co było dla Gregorego jak kubeł zimnej wody. Natychmiast się odsunął, starając się nie wyglądać na specjalnie poruszonego. Wszystko to trwało zdecydowanie za krótko i za długo jednocześnie. Montanha chciał odepchnąć Erwina i przyciągnąć go do siebie jeszcze raz. Zdecydował się jednak na stanie nieruchomo, aż do jego uszu dobiegły w końcu wiwaty, które wcześniej kompletnie zignorował.
Gorąco pożądania zmieniło się w te odczuwalne przy zażenowaniu. Być może Grzesiu był osobą bardzo otwartą w tematach seksualnych i związkowych, jeśli chodziło po prostu o rozmowę, jednak lubił myśleć o sobie jako o romantyku. Obserwowało ich zdecydowanie zbyt wiele osób. Pierwszy pocałunek jego i Erwina powinien być...
Nie. Od razu zbeształ się w głowie za to, że taka myśl przeszła przez jego umysł. On i Erwin byli jedynie partnerami biznesowymi i czasem przyjaciółmi. Żaden z nich nigdy nie chciał niczego więcej i tak powinno pozostać.
Nie odważył się spojrzeć na Knucklesa, gdy podeszli do niego jego przyjaciele. David wydawał się być wniebowzięty i wykrzykiwał coś w stronę Siwego, jednak Montanhie zbyt huczało w głowie, aby z wrzasków wyczytać konkretne słowa. Czuł się jakby wybuchł obok niego granat, tymczasowo przytłaczając jego wszelkie zmysły.
Przez następne paręnaście minut rozłączyli się z Erwinem, prowadząc rozmowy z gośćmi. Grzegorz starał się przyjąć je wszystkie z uprzejmym uśmiechem, jednak wciąż nie do końca wiedział, co działo się wokół niego. Oprzytomniał dopiero, gdy stanął przed nim starszy mężczyzna, którego Erwin wcześniej wskazał mu jako Sędziego Głównego Colta.
— Sierżancie Montanha — przywitał go ze skinięciem głowy. Gregory musiał powstrzymać się przed uniesieniem brwi. Po randze nazywał go tylko Erwin i to zwykle prześmiewczo. — Miło mi w końcu pana poznać.
— Wzajemnie — odparł, starając się brzmieć tak, jakby faktycznie miał to na myśli.
— Dziękuję za zaproszenie na te wspaniałe przyjęcie — kontynuował, unosząc kąciki ust w taki sposób, że uśmiech nie sięgał jego oczu. — Co prawda, byłem niezwykle zdziwiony, że zdecydowaliścsię zorganizować wesele tak późno. Wydało mi się niezwykle interesujące, jak bardzo zgrało się to z rozmową, na którą was zaprosiłem. Małżonek zapewne o wszystkim panu powiedział, prawda?
— Oczywiście — odparł, odpowiadając mu tym samym ponurym uśmiechem. — Z Erwinkiem dzielimy się wszystkim. Dlatego właśnie byłem nieco zaskoczony i, nie ukrywam, nieco zraniony informacją, że wątpi pan w intencje naszego ślubu.
CZYTASZ
Byle do rozwodu | Morwin
FanfictionStało się! Najbardziej wyczekiwany ślub Los Santos doszedł do skutku! Pastor Erwin Knuckles i sierżant Gregory Montanha w końcu przypięczętowali prawie trzyletni romans, obiecując sobie miłość po kres swoich dni! Cóż, tak przynajmniej chcieliby, ab...