Półprawdy

539 57 29
                                    


Złotookiego otaczała ciemność i głucha cisza. Rozglądał się dookoła ale czerń nie pokazywała żadnych innych kolorów. Pochłaniała wszystko, łącznie z nim. Nie był w stanie zobaczyć swoich dłoni. Właściwie nawet nie mógł się ruszyć. Stał tak w mroku i ciszy aż w oddali zauważyć kilka pasm białego światła. Szczelina na początku była niewielka ale z chwili na chwilę rosła, pochłaniając kolejne fragmenty czarnej klatki, w której się znalazł. Im większa się stawała tym szybciej zmierzała w jego kierunku, aż pochłonęła również Knucklesa.

Oślepiło go światło, przez co musiał zmrużyć oczy. Czuł jak wraca mu zdolność poruszania kończynami. Zaczął słyszeć dźwięki. Ptaki śpiewały tak jak dwa dni temu, gdy się budził. Uchylił oczy. Dalej widział rażące światło ale inne kształty wybijały się z jego jasności. Mógł także określić jego źródło. Słońce. Kształty wyostrzały się z każdą chwilą. Widział znajome płótna a pod sobą czuł swoje twarde łóżko. Uderzył go również ból promieniujący z rany postrzałowej. Bolało jak cholera ale cieszył się, że czuje. Że żyje.

Podniósł się powoli do siadu, jednak najmniejszy ruch sprawiał niemiłosierny ból. Zatęsknił za cudowną ciemnością. Rozejrzał się wokół. Był poranek, a promienie wstawiającego słońca przedarły się do miejsca, w którym spał. Zerknął w stronę właściciela śpiewu, który powitał go z powrotem na tym świecie. Po konarach przemykała jemiołuszka wygłaszając swój barwny monolog. Nie widział jednak jej drugiej połówki, do której kierowana była śliczna melodia.

Słuchał szaro-żółtego ptaszka jeszcze przez chwilę po czym postanowił wstać. Gdy robił pierwszy krok, przez jego ciało przeszła fala bólu rozchodząca się nie tylko z opatrzonej rany, ale również z prawej kostki. Musiał skręcić ją podczas upadku z konia. Zachwiał się i próbował złapać równowagę chwytając się pobliskiej szafki. Ta jednak, dość lekka, przewróciła się razem z obolałym szarowłosym i swoją zawartością na ziemię. Garnki i łyżki zadudniły obijając się o siebie nawzajem. Wywołały przy tym niemały huk. Erwin rzucił w powietrze soczystą kurwę po czym zobaczył biegnącą w jego stronę blondynkę.

- Erwin! - krzyknęła do niego Heidi. Szybko stanęła przy szarowłosym i pomogła mu się podnieść. - Nic ci nie jest? Powinieneś odpoczywać!

- Jest w porządku. - kiedy się podnosił syknął z bólu. Niecelowo oparł się na bolącej kostce. Blondynka z powrotem posadziła go na łóżku. Chciała sprawdzić bandaże oplatające tors siwowłosego. Ten zorientował się dopiero teraz, że jest bez koszulki. Nie przeszkadzała mu jednak myśl, że ogląda go w takim stanie blondwłosa kobieta. Nigdy nie widział jej jako kogoś atrakcyjnego. Zawsze w jego myślach, przy jej twarzy wyświetlały się słowa "siostra". Kobieta delikatnym ruchem odwijała bandaże, by dostać się do rany postrzałowej.

- Goi się ładnie. To dobrze. - blondynka przyglądała się bacznie ranie na piersi. - Możesz chwilkę zaczekać? Przyniosę maść.

Erwin przytaknął a Heidi szybko ruszyła po medykamenty. Nie minęło nawet pół minuty, kiedy z powrotem zjawiła się przy siwowłosym. Zaczęła delikatnie nakładać ziołową mieszaninę na zranienie. Złotooki cicho syknął, kiedy poczuł mocne szczypanie. Blondynka nie zareagowała i zaczęła zabierać się za ponowne owijanie torsu mężczyzny bandażami.

- Naprawdę jestem pod wrażeniem. Minęły tylko dwa dni a rana wygląda na minimum tygodniową - powiedziała z uśmiechem. Popatrzyła Erwinowi w oczy i spoważniała - Zdajesz sobie sprawę, jakie miałeś szczęście? Kawałek dalej, a skończył byś z przebitym płucem...

- Ale żyje, więc nic się nie stało. Nie ma się czym martwić - odparł, wymuszając uśmiech, gdy w dalszym ciągu paliła go klatka piersiowa. Wrócił myślami do słów Heidi. - Spałem dwa dni? Co z resztą?

Lasso *Morwin*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz