Żądania

550 55 18
                                    

Droga prowadzącą do Rhodes była dość długa. Przebycie jej, od okolic Valentine, na końskim grzbiecie wymagało przynajmniej dwóch godzin. Z tej racji Erwin zaraz po przeczytaniu listu podziękował Gregoremu za spotkanie i udał się do obozowiska przekazać reszcie, że zniknie prawdopodobnie do wieczora na spotkanie ze Spadino. Części osób niestety nie zastał, w tym Nicollo, którego najbardziej interesowałaby informacja o tym, że jego były szef dzień wcześniej próbował go zabić. Brak było również Heidi, Kylie, Dii czy też Davida. Każdy zajmował się sobą więc przekazał informacje o podróży Michaelowi.

Quinn nie był przekonany czy wyprawa samemu jest najlepszym pomysłem i nie ugiął się, nawet pomimo zapewnień siwowłosego, że z pewnością da sobie radę sam. Wyruszyli razem zaraz po napisaniu wiadomości dla nieobecnych obozowiczów.

Złotooki rozstał się z przyjacielem jakieś dziesięć minut od siedziby szeryfa, by ten mógł znaleźć dogodną pozycję i obserwować teren. Erwin mocno powątpiewał czy obecność Michaela jest konieczna. Do diabła, przecież spotkanie było w samym centrum miasteczka. Panacleti może był nieobliczalny, ale nie głupi i nie zaryzykował by swojego ciepłego stołka służby porządkowej.

Light stąpał po nieutwardzonej drodze. Słońce było jeszcze dość wysoko, jednak Erwin postanowił nie czekać aż skryje się za horyzontem. Wjechał między pierwsze domy mieszkalne. Ludzie spoglądali przelotnie na obcego, który pojawił się w Rhodes. Siwowłosy zsiadł z konia i przywiązał wałacha do belki zaraz obok posterunku. Stało tam również kilka innych koni. Karych koni.

Złotooki odbiegł myślami do opowieści Michaela i Carbonary. Najwidoczniej maść wierzchowców stała się znakiem rozpoznawczym szajki Panacletiego. Informacja mogła być przyszłościowo użyteczna, więc zapisał ją w swojej głowie między technikami wytwarzania zatrutych strzał, a wspomnieniami wyrzeźbionego torsu Montanhy pod jego dłońmi. Pewnym krokiem pokonał pierwsze stopnie przed drewnianym budynkiem i bez zbędnych uprzejmości otworzył drzwi. Osoba, którą odwiedzał, nie zasługiwała nawet na jej cień więc nie zaprzątał sobie głowy pukaniem.

Drzwi otworzyły się z hukiem, przez co Erwin zwrócił na siebie uwagę wszystkich obecnych w pomieszczeniu. Oprócz wiadomego gospodarza rozpoznał grubszego mężczyznę, na którego wpadł o poranku, stojącego po lewej stronie wejścia. Ze Spadino rozmawiał prawdopodobny interesant. Blond włosy mężczyzna miał elegancki biały strój ze złotymi akcentami na kapeluszu. Kiedy odwrócił się w stronę Knucklesa ten zobaczył przeraźliwie niebieskie oczy i pokaźny wąs z bokobrodami. Przyglądali się sobie w ciszy przez kilka dłużących się sekund, aż w końcu odezwał się Panacleti.

- Niestety będziemy musieli skończyć trochę wcześniej, Micah - zwrócił się do blondyna. - Mój przyjaciel Erwin - wskazał dłonią na siwowłosego - zjawił się wcześniej, a nie chciałbym, żeby musiał czekać. I tak poruszyliśmy najważniejsze tematy. - W jego słowach słowo "przyjaciel" zabrzmiało jak klątwa rzucona przez wprawną wiedźmę. Jakby był nim w stanie podporządkować sobie każdy ruch, myśl i słowo wypowiedziane przez złotookiego. Knuckles na szczęście był jak pastor odpierający próby opętania przez złe duchy.

Mężczyzna bezgłośnie przytaknął i podniósł się z krzesła świdrując na wylot złotookiego. Przechodząc obok specjalnie zahaczył ramieniem o siwowłosego, ten jednak zewnętrznie zachował spokój, chociaż w środku zagotowała się krew. Wychodząc blondyn rzucił jeszcze "Do jutra Panacleti" i sprężystym krokiem zniknął za drzwiami.

- Czasem mógłbyś zapukać - powiedział opierając głowę o swoja pięść. Siedział na krześle przy solidnym drewnianym biurku wypełnionym dokumentami. Na jego twarzy malował się drwiący uśmiech. Erwin z chęcią zmył by go z jego twarzy lub poszerzył ostrym nożem. - Proszę, usiądź. Chyba nie będziesz stał przez naszą całą pogawędkę?

Lasso *Morwin*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz