Dążenie do celu

453 40 84
                                    

Erwin po pierwszym szoku zaczął szukać swojej broni. Kiedy wycelował złotym rewolwerem w miejsce, z którego oddany był strzał nie ujrzał żadnego człowieka. Ludzie Spadino ulotnili się razem z postrzeleniem Gregorego. Jedynym znakiem, że byli tam jeszcze chwilę temu, były połamane gałęzie krzewinek.

- Kurwa, Grzechu! - Erwin odrzucił na bok swoją broń. Montanha przygniatał go swoim ciałem. Z trudem udało mu się wyswobodzić. - Oprzyj się o kamień.

- Nic mi nie będzie... - wysapał szatyn. Chwiał się na nogach i cały zbladł. Erwin zobaczył jego plecy, z których kaskadami wypływała czerwona ciecz. Montanha chciał obrócić się przodem do siwowłosego, jednak przy każdym ruchu wydawał z siebie przeciągły jęk bólu.

- Pierdolony idioto! - wrzasnął Knuckles. Przygwoździł szatyna, by uniemożliwić mu kolejne próby poruszania się. Miał rozbiegany wzrok. Panikował. - Siedź na tej jebanej dupie!

Złotooki rozejrzał się wokół. Ubrania. Nie mieli pod ręką bandaży, więc wydały się one najsensowniejszą opcją. Szybko zgarnął koszulkę i spodnie Montanhy, leżące na brzegu. Zaczął owijać je wokół torsu mężczyzny. Szatyn zaciskał zęby przy mocniejszym ściśnięciu rękawów koszuli. Erwin popatrzył z dumą na swoje dzieło, jednak mina szybko mu zrzedła, kiedy materiał w zastraszającym tempie, zaczął przesiąkać szkarłatem.

- Cholera... - powiedział pod nosem. Ze swoimi nikłymi umiejętnościami medycznymi nie mógł zdziałać nic więcej. Kiedy zastanawiał się nad kolejnymi działaniami, łeb Kasztanki wyjrzał zza jego ramienia. Mógłby przysiąc, że w oczach klaczy było widać autentyczne przejęcie stanem swojego właściciela. - Spadasz mi z nieba, kochana. - Poklepał zwierzaka po pysku. - Choć Montanha, pomogę ci wsiąść.

Usadzenie Gregorego na koniu nie było prostym zadaniem. Szatyn był znacznie cięższy od lekko zbudowanego Erwina. Dodatkowo miał bardzo ograniczony zakres ruchów. Każde gwałtowniejsze poruszenie górną częścią jego ciała sprawiało, że Montanha zaciskał z desperacją swoją szczękę, chcąc ukryć swój ból. Jego starania często szły jednak na marne, a do uszu ich dwójki dochodził jego stłumiony jęk. Erwin za każdym razem marszczył wtedy swoje brwi.

Kiedy szatyn w końcu usiadł na zadzie kasztanki, złotooki zwinnym podskokiem znalazł się w jej siodle. Klacz na szczęście nie należała do zbyt wysokich koni. Próby dostania się na grzbiet Lighta, który zniknął w popłochu po wystrzale z karabinu, prawdopodobnie spełzłyby na niczym. Kasztanka była jednak znacznie odważniejsza i nie opuściła ich w trudnej sytuacji.

- Trzymaj się mnie mocno i błagam, nie zemdlej. - W odpowiedzi dostał niewyraźny pomruk, a wokół jego torsu owinęła się para rąk. Przyłożył łydki, by klacz od razu przeszła do galopu. Pognali w stronę jedynej osoby, do której Erwin mógł zwrócić się o pomoc - Heidi Bunny.

*******

Erwin wpadł do obozowiska niczym letni huragan. Nie zważał na panujące tu dotychczas zasady. Podjechał pod samą kwaterę Heidi, kiereszując kilka wiader, posłanie Davida i jedną kurę. Zsiadł jako pierwszy i pomógł w tej czynności Montanhie. Krwawienie przez całą podróż niewiele zelżało, a szatyn zupełnie stracił łączność z otaczającym go światem. Przed oczami wirowały mu mroczki, przysłaniając i tak rozmyty obraz. Jedyne co pozostało takie samo, to rozdzierający ból, który promieniował na każdy, nawet najmniejszy, skrawek jego ciała. Czuł się, jakby utknął w pustce, w której jego jedynym towarzyszem jest cierpienie.

- Ratuj go! - wrzasnął spanikowany Erwin prosto w twarz blondynki. Wpadli na siebie na wejściu. Ona chciała sprawdzić źródło harmidru, a on z Montanhą człapali do środka obszernego namiotu. Blondynka spoglądała na ich dwójkę z nieskrywanym zdziwieniem. Jej twarz ściągnęła się w grymasie, gdy Knuckles najdelikatniej jak potrafił usadził Montanhę na jej posłaniu. Widziała to przejęcie w jego oczach, widziała ten strach, widziała jak bardzo mu na nim zależy.

Lasso *Morwin*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz