Niedźwiadek

685 62 38
                                    

- Czyli w końcu ile miałeś bab? - zapytał Erwin. Pytanie kierował z grzbietu Kasztanki, do prowadzącego ją Gregorego.

- Jakieś kilkanaście - odparł spokojnie Montanha. - Skończyłem liczyć po Rebece.

- Kurwa, nie dziwie się, że cię zostawiła - zadrwił złotooki. - Gdybym miał tak puszczalską dziewczynę jak ty, też bym spierdolił. - zaśmiał się.

Denerwowanie Gregorego stało się u siwowłosego nawykiem. Widywali się od spotkania w barze prawie codziennie. Młodszy przez kontuzje średnio radził sobie z Lightem, a raczej radził sobie jeszcze gorzej niż początkowo. Zadecydowali więc z Montanhą, że do ich, standardowego już, miejsca schadzek podróżować będą pieszo. Przez pierwszą połowę drogi pomysł nawet się sprawdzał ale później skręcona kostka dała się złotookiemu we znaki.

Opracowali więc inny plan. Kasztanka jako koń z anielskim charakterem stała się tragarzem Knucklesa. Szatyn natomiast prowadził za uzdę swoją ukochaną klacz. Spotykali się na rozstaju dróg przy Valentine i tak o dwóch nogach i czterech kopytach zmierzali do swojej polany. Chociaż noga siwowłosego zdążyła już się całkowicie zagoić nikt nie zaproponował zmiany ich wspólnego rytuału.

- Haha, zabawne - udał śmiech Gregory. - Już mówiłem, że to ta szmata mnie zdradziła. Przysiągłbym, była do tego pierdolnięta. Prawdziwa wiedźma. - widocznie się wzdrygnął.

- Ta... Jasne. - prychnął drugi. - I nie wpłynęła na to twoja miłość do tej szkapy? - wskazał na Kasztankę.

- Hej! Mnie obrażać możesz, ale od mojej kochaniutkiej klaczusi to się odpierdol - rzucił zdenerwowany i przybliżył głowę do szyi zwierzęcia. Zaczął składać na niej pocałunki. - Kto jest dobrym koniskiem? Ty jesteś moim dobrym koniskiem...

- Obrzydlistwo - powiedział zdegustowany Erwin. Montanha na te słowa zatrzymał się w miejscu puszczając przy tym wodze Kasztanki. - Co ty robisz?

- Przepraszam słoneczko...- wyszeptał do zwierzaka szatyn i następnie klepnął klacz w zad.

- KURWO! - wrzasnął siwowłosy, ledwo trzymając się siodła na grzbiecie cwałującej kobyły. Przed oczami widział śmierć. Nigdy więcej nie wsiada na konia. Nigdy.

Kasztanowata klacz pędziła z nim przez kilka intensywnych sekund a następnie gwałtownie zahamowała. Knuckles w pięknym stylu zrobił przewrót przez szyję zwierzaka na żwirową drogę. Jęknął z bólu i leżał przez dłuższą chwile na plecach. W tym czasie do Kasztanki podszedł szatyn i znów zaczął ją przepraszać, głaszcząc w jej ulubionych miejscach.

- Nawet mi szmato teraz nie pomożesz wstać?! - warknął złotooki z wyrzutem. Nie miał chęci poruszać się z aktualnej pozycji. Bał się, że coś sobie złamał. Od jednego kalectwa do drugiego.

- Są rzeczy, czy też osoby, ważne i ważniejsze. - Montanha pocałował ostatni raz klacz i skierował się do Erwina. Podał mu rękę jednak ten jej nie przyjął.

- Teraz, to kurwo spierdalaj. - założył ręce na piersi i zamknął oczy. - Przeproś, psie.

Gregory prychnął. Za co miał przepraszać młodszego? Za to, że Erwin nazwał go puszczalskim, czy za to, za obraził Kasztankę? Przeprosi go, może w marzeniach sennych.

- Wstawaj - rozkazał twardo. Złotooki jednak nie zareagował. Dalej leżał na ziemi czekając na magiczne słowa szatyna. Ten nie miał jednak najmniejszej ochoty dać za wygraną. Chwycił Erwina za ręką i pociągnął w górę zmuszając go do wstania. Knuckles na niespodziewany ruch mocno się zdziwił, jednak po chwili oszołomienia wyrwał się z amoku i ponownie położył na ziemi.

Lasso *Morwin*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz