Rozdział 22

46 7 0
                                    

                                   Kade

Siedzę w fotelu naprzeciwko podwójnego łóżka. Na jego środku leży nieprzytomny Rhys. W świetle dnia widać, jak bardzo wpłynął na niego długi okres niewoli. Schudł, jego skóra jest bledsza, włosy zmatowiały i są tłuste. Również jego ubranie jest brudne i podarte, i... cuchnie.

            Jest żałosny. Taki słaby i żałosny. Pewnie dlatego moja nienawiść do niego nabiera takich rozmiarów, bo mimo tej słabości spowodował tyle zła. Gardził innymi, zranił mnie i zabijał, nie potrafiąc nawet zadbać o samego siebie, a gdy przychodzi co do czego, kuli się ze strachu.

            Przyciskam dłonie do twarzy. Przypominam sobie słowa mojego ojca, którym natychmiast zaprzeczyłem. Nie dlatego, że były kłamstwem, ale ponieważ do niczego bym się mu nie przyznał. Miał rację z jednym, nie mogę oszukać samego siebie.

            Nie ucieszyłem się na widok Rhysa. Byłem w szoku, bo uznałem go za martwego, a nagle znów miałem go przed sobą i to jak najbardziej żywego. Odruchowo chciałem go ratować, bo od zawsze to robiłem, opiekowałem się nim i ratowałem mu tyłek. To była instynktowa reakcja. Moją jedyną myślą było to, że muszę go stamtąd wydostać.

            Gdy zostałem zakuty i zamknięty w ciemnościach lochu, zyskałem dużo czasu na rozmyślanie. Pierwsze emocje minęły i zadałem sobie pytanie – dlaczego właściwie mam go ratować? Nigdy nie zasłużył sobie na moją pomoc, nic dla mnie nie zrobił, zatem czemu ja mam go ratować?

            Koniec końców i tak to zrobiłem. Chwilowo unieszkodliwiłem Astarotha i zabrałem stamtąd brata, razem przeszliśmy z powrotem na Ziemię. Naama zabrała nas do opuszczonego lata temu ośrodka wypoczynkowego w górach. Znalazło się tu pod dostatkiem przestrzeni, a utrudniony dostęp do tego miejsca zapewnił nam prywatność.

            Tylko co dalej? Skoro Rhys żyje, przepowiednia wciąż może się spełnić.

            Zrywam się z fotela i w impulsywnym odruchu wydobywam z ramienia sztylet, ostatni prezent od Celeste przed jej śmiercią. Podchodzę do łóżka i przyciskam go do gardła brata.

            To byłoby proste. Nie zdążyłby poczuć bólu, w końcu jest nieprzytomny. A nawet jeśli, to poznałby mój własny ból, gdy wykrwawiałem się na jego oczach. To byłoby rozwiązaniem moich problemów. Mógłbym zapomnieć o przepowiedni, Astaroth by się ode mnie odczepił, a ja wróciłbym do życia, jakie wiodłem. Życia, które dopiero zacząłem smakować i z którego nie chcę rezygnować.

            On zasługuje na śmierć w równym stopniu, co ja zasługuję na życie.

            Ręka drży mi coraz mocniej, palce się pocą, a żołądek przewraca się na drugą stronę z nerwów. Ostatni raz czułem coś takiego przed moim pierwszym świadomym zabójstwem, gdy byłem jeszcze dzieckiem.

            Zrobię to. Zrobię. Przysięgam, że zrobię, bo... bo nie jestem mu nic winien. Nie chcę, żeby żył. Nie zasługuje na to. Wszystkim byłoby lepiej, gdyby pozostał martwy. Dopiero co pogrzebałem i przeżyłem żałobę po nim, zacząłem życie bez niego. Spodobało mi się ono.

            Skoro wiem to wszystko, dlaczego moja ręka nie chce się ruszyć? To tylko jedno pociągnięcie sztyletem. Jeden wyćwiczony ruch ręki. To nie pierwszy raz, gdy odbieram życie w taki sposób, umiem to robić. Robiłem to wielokrotnie bez mrugnięcia okiem, a teraz drżę cały jak żółtodziób.

            Sztylet na moment mnie oślepia, od jego stalowej powierzchni odbijają się promienie słońca wpadającego przez okno. Na jego powierzchni zostaje rozświetlony jeden z symboli wyrytych na nim na zlecenie Celeste. Czystość.

Dark TwinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz